O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Podsumowanie roku 2019

Nadszedł czas podsumowań! Zatem będzie krótko o wydarzeniach w minionym roku, z komentarzem oczywiście. 2019 okazał się rokiem wzlotów i upadków. Początek był bardzo obiecujący, potem życie utarło mi trochę nosa, ale końcówka roku była dla mnie bardzo pozytywna. Bilans wyszedł więc na plus, a wszystko zaczęło się od...

Ano rok na sportowo zaczął się w Bieszczadach. Z końcem stycznia wystartowałem w V Zimowym Maratonie Bieszczadzkim, szerzej o tym pisałem TUTAJ. Był to mój powrót na zimowe bieszczadzkie ścieżki po trzyletniej nieobecności. Tym razem impreza odbyła się w iście zimowej scenerii. Temperatury też były zimowe i ostatecznie dystans maratoński pokonałem z zamarzniętym bidonem. Oczywiście mogłem się zatrzymać na punktach, aby upajać się ciepłą herbatką, ale wtedy nie wracałbym do domu z wilkiem w garści 😉


Kolejnym ważnym punktem w kalendarium był start w Orlen Warsaw Maraton i próba bicia rekordu życiowego w maratonie. Próba, pomimo wymagających warunków, okazała się udana. "Personal Best" poprawiłem o kilka minut, ale chyba nie doceniłem włożonego w ten bieg wysiłku, bo kiedy już wybiegałem myślami do kolejnych startów... nastąpił klops.


Pod koniec kwietnia uszkodziłem mięsień piszczelowy przedni. Kontuzja miała charakter urazu mechanicznego. Początkowo nie zapowiadało się to na coś poważnego, ale niestety to były tylko pozory. Dodatkowo pierwsza diagnoza okazała się zła, co tylko spotęgowało problemy i uraz. Pod koniec kwietnia prawdopodobnie byłem w życiowej formie biegowej, a finalnie na 8 kolejnych tygodni musiałem o bieganiu zapomnieć.

Na czerwiec zaplanowany miałem Bieg Rzeźnika, a "Rzeźnik" jest o tyle problematyczny, że biegnie się go w parach i jak tutaj odmówić kumplowi? Po prawdzie próbowałem się z tego wymigać, nie miało to przecież większego sensu, ale ostatecznie "poległem" i 21 czerwca zameldowaliśmy się z Tomkiem na starcie w Bieszczadach. Co z tego wyszło możecie przeczytać w relacji. Podsumuję tylko, że "maraton" przebiegliśmy, a potem spacerkiem doczłapaliśmy do Smereka i zawinęliśmy się na kawkę do Hipisówki. Gdy popijaliśmy małą czarną z nieba waliły grzmoty i lało jak z cebra. Skłamałbym, że wówczas żałowałem, że nie biegniemy dalej 😉


Start w Bieszczadach uzmysłowił mi jak daleko jestem od optymalnej dyspozycji. Najgorsze jednak było to, że ponownie pojawiły się problemy z kontuzjowaną nogą. Tego było już dla mojej głowy za wiele. Trzeba było się ratować i razem z Agnieszką postanowiliśmy wyjechać i zrealizować nasz dawno uknuty plan na maderski trekking. Logistykę ogarnęliśmy w kilka dni i niecałe dwa tygodnie później wędrowaliśmy ścieżkami Madery. Chcieliśmy przejść całą wyspę z zachodu na wschód, przechodząc przez główne pasma górskie wyspy. Nie była to zatem lekka przygoda tylko całkiem wymagający trekking, bo cały ekwipunek dźwigaliśmy na plecach. Warto było jednak się pomęczyć, bo wspomnienia mamy z tego wyjazdu fantastyczne. Szerzej o tej przygodzie przeczytacie w relacji Trekking na Madeira Island Ultra Trail - część 1 oraz Trekking na Madeira Island Ultra Trail - część 2.


Po powrocie z Madery zacząłem powoli wracać do regularnych treningów. Łatwo nie było, ale na szczęście noga powoli adaptowała się do wysiłku. Chciałem jeszcze raz w tym sezonie wystartować na poważnie w biegu na dystansie ultra. Cel obrany był już wiosną, a teraz trwał w najlepsze wyścig z czasem, żeby jak najlepiej przygotować się do zawodów. Z jednej strony walczyłem o formę, z drugiej zaś bałem się, czy zaraz nie odnowi się kontuzja. W takiej niepewności przebiegałem cały sierpień. We wrześniu było już zdecydowanie lepiej, ale czasu do startu za wiele nie pozostało. Na szczęście forma przyszła, a zdrowie dopisało. Dokładnie o tym wydarzeniu jeszcze napiszę. Jednak już teraz mogę powiedzieć, że jesienny bieg w Bieszczadach na dystansie 90 km, pomimo wielu problemów i trudnych warunków atmosferycznych, to prawdopodobnie mój najlepszy występ na zawodach w historii moich startów.



Po ultramaratonie Bieszczadzkim, nauczony wiosennymi przygodami, zrobiłem sobie ponad dwutygodniowy odpoczynek od biegania. Od listopada zaś zacząłem regularne treningi przygotowujące do kolejnego sezonu. Czy coś się zmieniło względem wcześniejszych lat? Zdecydowanie! Kosztem kilometrów większy nacisk położyłem na sprawność i mobilność. Wierzę, że to przyniesie pozytywne rezultaty, ale o tym przekonam się w 2020 roku 🙂

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com