Każdy krok powoduje przeraźliwe skrzypienie śniegu, a w tle słychać nieustanny świst wiatru. Światło czołówki przebija się przez mrok, odsłaniając zaledwie kilka metrów. Cała ta sceneria wydaje mi się nieco absurdalna i nadaje się na ujęcia z jakiegoś horroru. Dochodzę w końcu do jakiejś pionowej skały, która stanowi skuteczną osłonę przed wiatrem. Odwracam się do niej plecami, poniżej widzę zbliżające się powoli światełko czołówki. Zegarek wyświetla 4:45, do świtu pozostało jeszcze ponad godzinę. Wyciągam z plecaka termos i nalewam gorącej herbaty, częstuje nią Maćka, który przed chwilą do mnie doszedł. Pijemy po kubku gorącego napoju i bez słowa ruszamy do góry.
Jest 12 listopada 2014 r., trwa atak szczytowy na Demawend.
Demawend 5610 m n.p.m.