O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

XVI Bieg Rzeźnika - relacja

Cudu jednak nie było, czyli relacja z XVI Biegu Rzeźnika. W tym wpisie krótko o formie, motywacji i przede wszystkim o samym starcie w Bieszczadach na tegorocznym festiwalu Biegu Rzeźnika.


O sytuacji przed biegiem pisałem na blogu na kilkanaście dni przed startem. Kiedy to walczyłem z kontuzjowanym mięśniem piszczelowym. Z niniejszego wpisu nie trudno było wywnioskować, że start w tegorocznym Rzeźniku ze sportowego punktu widzenia nie miał większego sensu. Problem z tym biegiem polega jednak na tym, że biegnąc z partnerem człowiek zaczyna czuć swego rodzaju zobowiązanie.

Na klika dni przed zawodami zrobiłem pierwsze, od kilku tygodni, rozbieganie. Noga egzamin co prawda "zdała" choć skłamałbym mówiąc, że nie miałem obaw. Przede wszystkim jednak dała mi o sobie znać kondycja, a w zasadzie jej brak. Zrobiłem wtedy ok. 10 km w tempie 4:50 min/km, a zagotowałem się jakbym biegł co najmniej drugi zakres
😉 Żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał, od ukończenia maratonu nie leżałem do góry brzuchem w oczekiwaniu na ozdrowienie. Regularnie chodziłem na basen i rower. W maju miałem łącznie 24 dni z aktywnością. Dlaczego o tym piszę? Chcę uświadomić nieuświadomionych, że specyfika ruchu biegowego jest bardzo duża i trening zastępczy niewiele nam pomoże w utrzymaniu formy, kiedy nie będziemy mogli biegać. Wystarczy raptem kilka tygodni przerwy, żeby para, z kilkumiesięcznych przygotowań, poszła w przysłowiowy gwizdek.


Z Tomkiem zgodziłem się na udział w biegu na zasadzie "co będzie to będzie". Przed startem uczciwie ostrzegałem go jednak o zaistniałej sytuacji. Proponowałem mu nawet zmianę zawodów na jakieś inne, indywidualne, żeby tylko
mógł wystartować w Bieszczadach. Ostatecznie pozostaliśmy przy pierwotnym planie, zmieniając tylko status biegu z "zawodów" na "przygodę".


Niepewność i swego rodzaju strach towarzyszył mi na długo przed wyruszeniem w Bieszczady. Jeszcze nigdy przed biegiem nie towarzyszyła mi taka obojętność i brak emocjonalnego zaangażowania. Wszystko to oczywiście wynikało z bezsilności w walce z kontuzją, która uniemożliwiła mi przygotowanie do zawodów. Pomimo zmiany statusu biegu, o którym pisałem wyżej nie mogłem się jakoś pogodzić z zaistniałą sytuacją. Przed startem doszło nawet do zakładu, że jeżeli dobiegnę do Cisnej zrzeknę się swojego batona otrzymanego w pakiecie startowym.
Wiedząc, że o ściganiu nie może być mowy, udało się nam wystartować wzorowo - czyli wolno i spokojnie. Moje tętno na pierwszych kilometrach biegu nie przekraczało 140. Kilometry uciekały szybko, a noga w ogóle nie dawała o sobie znać. Powoli zaczynała się we mnie tlić nadzieja, że ten szalony plan może się udać. Ten entuzjazm nie trwał jednak zbyt długo. Do ok. 25 kilometra wszystko wyglądało wyśmienicie. Później maszyneria powoli zaczęła się psuć. Na zbiegu do Cisnej komfort z początku biegu prysnął niczym mydlana
bańka.


Ruszyliśmy co prawda dalej i mniej więcej do 42-go kilometra przemieszczaliśmy się całkiem sprawnie, ale były to już nasze ostatnie podrygi. Problemy dopadły nas niemal w tym samym momencie. Niestety w moim przypadku niedyspozycja nie była tylko chwilowym osłabieniem, a narastającą udręką. Tempo naszego biegu wyraźnie spadło i po krótkiej rozmowie uznaliśmy, że dalsza przygoda nie ma sensu. Ostatnie kilometry przeczłapaliśmy do mety. Przed wejściem na punkt w Smereku (50 km trasy) brama postanowiła oddać nam pokłon i nieoczekiwanie runęła tuż przed naszymi nogami. To była bardzo symboliczna chwila. Na punkcie odżywczym wzięliśmy po "bezalkoholowym" i w milczeniu zaczęliśmy zdejmować chipy z butów.

Choć nie mogę powiedzieć, żeby sytuacja mnie zaskoczyła (w zasadzie to byłem nawet zdziwiony, że tak daleko udało mi się dotrzeć), to nie mogłem uwolnić się od uczucia smutku jakie towarzyszyło mi podczas schodzenia z trasy biegu. Jedyny pozytyw był taki, że udało się nam uniknąć oberwania chmury, które miało miejsce kilka godzin później. Na koniec dnia czekała mnie jeszcze jedna mała przykrość. Po powrocie na kwaterę musiałem pożegnać się ze swoim batonem
😉

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com