O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Sportowe podsumowanie roku 2023

Sportowo rok 2023 był bez wątpienia bardzo udany. Nie wszystko oczywiście układało się po mojej myśli, ale czy mogło być inaczej? Były wzloty i upadki, a te pierwsze potrafiły zaskoczyć nie tylko mnie. Zapraszam na sportowe podsumowanie roku 2023.


Sportowo rok 2023 zaczął się dla mnie dość nieoczywiście. Zrezygnowałem z zimowych biegów górskich na rzecz... ulicznego maratonu. Tak, tak po 4 latach rozłąki z bieganiem po asfalcie postanowiłem ponownie sprawdzić się na królewskim dystansie. Mój ostatni start uliczny miał miejsce w 2019 roku na nieistniejącym już Orlen Warsaw Marathon. Byłem niezwykle ciekawy, czy po 4 latach klepania wielu kilometrów po górach będę w stanie przygotować się na tyle dobrze by zawalczyć o nową życiówkę w ulicznym maratonie. Miejscem próby była Łódź i tamtejsza impreza, czyli DOZ Maraton Łódź. Tego dnia wszystko zagrało doskonale, czułem się bardzo dobrze, na trasie miałem świetny support, a pogoda nie przeszkadzała biegać. Ostatecznie dystans maratoński pokonałem w czasie 2:48:40 poprawiając swoją wcześniejszą życiówkę o prawie 7 minut (poniżej link do stravy).



Długo świętować nie mogłem, bo już 3 tygodnie po ulicznych harcach w planach miałem powrót w góry, a konkretnie w Bieszczady. Gdzie podobnie jak przed rokiem miałem pobiec w Zwodniczej Rusałce, czyli biegu na dystansie 44 km z cyklu UltraBies. Z zeszłorocznego startu nie bylem do końca zadowolony i chciałem w tym roku pobiec po prostu "swoje". Nie do końca się to udało, bo podobnie jak przed rokiem na kilka kilometrów przed metą zacząłem mieć problemy ze skurczami. Finalnie jednak udało mi się dowieźć zwycięstwo do końca, co było dla mnie nie lada zaskoczeniem, bo obstawa tego biegu była znacznie mocniejsza niż przed rokiem, a ja na pewno nie byłem faworytem do zwycięstwa.


Dwa tygodnie po Bieszczadach stałem już na kolejnej linii startu. Tym razem ruszyliśmy do Rymanowa-Zdrój na Jagę-Korę, dystans podobny okołomaratoński. Regeneracja po Rusałce nie szła jednak tak dobrze jak planowałem, choć pewnie to owe plany były nazbyt optymistyczne. W górach padało wówczas niemal codziennie, a na ścieżkach czego jak czego, ale błota nie brakowało. Ja jednak nie przygotowałem się do tego należycie, bo w tym czasie na Mazowszu panowała susza. Nieświadomy całej tej sytuacji pojechałem na zawody z Salomonami Pulsar Trail Pro... no i mocno się zdziwiłem. Było tak ślisko, że na zbiegach zamiast biec łapałem się gałęzi i tak od drzewa do drzewa. Byłem załamany. Szczęśliwie po ok. 15 km charakter trasy się zmienił, a ja dodatkowo zmieniłem buty. Rzuciłem sobie wyzwanie i sukcesywnie pokonywałem kolejne kilometry. Ostatecznie udało mi się wyprzedzić kilku zawodników i do mety dotarłem na 3 pozycji z niedużą stratą do drugiego miejsca.




Kolejny w kalendarzu był czerwiec i Supermaraton Gór Stołowych (SGS). O ile do Jagi zgrzeszyłem pośpiechem, tak w wypadku SGS przesadziłem w drugą stronę. Zabrakło odpowiedniego impulsu treningowego i swój pik formy odczułem na jakieś dwa tygodnie przed zawodami. "Fruwałem" wtedy po górskich ścieżkach, ale paliwa do SGS'a nie starczyło. Choć starałem się bardzo, to już nie był ten czas, nie ta moc. Żałowałem strasznie, bo bardzo chciałem dobrze pobiec ten bieg. Rywalizację na Szczelińcu zakończyłem na czwartym miejscu, co było dla mnie jak gorzka pigułka. Tego dnia jednak na nic więcej nie było mnie stać.


Lipiec nie zapowiadał się pozytywnie, bo po starcie w SGS trudno było mi wrócić do odpowiedniego poziomu intensywności treningowych. Z drugiej strony miało być ekscytująco, bo w końcu udało mi się zapisać na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich (DFBG). Wybór padł na Ultra Trail 68 km. Bieg zacząłem spokojnie, więc przed sobą miałem kilku zawodników. Zupełnie jednak nie zastanawiałem się który jestem, tylko starałem się nie przedobrzyć z intensywnością. Dało mi to również szansę zrobienia kilku zdjęć przy wschodzie słońca 😁. Konsekwentnie trzymałem się planu i co jakiś czas doganiałem kolejnego biegacza. Na ostatnim punkcie odżywczym Agnieszka uświadomiła mnie, że jestem trzeci i jest realna szansa na lepszą pozycję. Dość szybko udało mi się dogonić Michała i wskoczyć na 2 miejsce, ale do lidera brakowało mi ciągle sporo. Niezrażony trzymałem jednak tempo. Walczyłem nie tylko ze zmęczeniem, ale również z upałem. Tego dnia grzało okrutnie (temp. >30C), co oczywiście skończyło się skurczami. Kiedy do mety było już raptem 4km, ja co jakiś czas zatrzymywałem się żeby naciągnąć łydkę. Pomimo problemów okazało się, że i tak doganiam pierwszego zawodnika. Gdy jego postać mignęła mi na horyzoncie ruszyłem w pościg. Pomimo kamiennych łydek postanowiłem się już nie zatrzymywać. Biegło mi się strasznie! Z jednej strony powoli doganiałem rywala, z drugiej czułem się jakbym bieg na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Dystans między nami się zmniejszał, ale meta była coraz bliżej, a ja czułem się jak w sennym koszmarze. Ostatecznie do zwycięstwa zabrakło mi niecałe 3 sekundy! Jak na bieg na dystansie 70 km sytuacja dość niezwykła. Niedosyt po zawodach był ogromny, ale motywacja do treningu wystrzeliła.




Pierwszy tydzień sierpnia spędziliśmy w podwiedeńskich górkach, gdzie dobrze skonsumowałem zasoby motywacyjne po DFBG. Dołożyłem do tego kilka solidnych jednostek w Górach Stołowych i pozostało jedynie cierpliwie czekać na zwyżkę formy. Okazja ku temu była konkretna, bo we wrześniu czekało mnie nie lada wyzwanie, czyli Garmin Ultra Race Radków w wersji Challenge. Tutaj potrzebne jest małe wyjaśnienie. GUR Radków to kilkudniowe zawody w Górach Stołowych, gdzie do wyboru mamy kilka dystansów m.in.: bieg na 80, 56, czy 25 kilometrów. Chętni mogą jednak zmierzyć się z każdym z niniejszych dystansów, bo biegi odbywają się w kolejnych dniach imprezy... i tak, okazało się, że byłem jedną z takich osób.

Długo zastanawiałem się jak podejść taktycznie do tego wyzwania. Nie chciałem tylko ukończyć tych zawodów, ale również dobrze zapunktować w rankingu ITRA. Dlatego postanowiłem, że pierwszego dnia nie będę biegł asekuracyjnie tylko postaram się o najlepszy wynik na tym dystansie, a co będzie później to się zobaczy 😉. Od początku tego biegu trzymałem swoje tempo. Większość trasy miałem obiegane, więc czułem się bardzo pewnie. Na mniej więcej 30 km objąłem prowadzenie i do mety powiększałem już tylko swoją przewagę. Pomimo wyraźnego prowadzenia starałem się trzymać tempo, żeby uzyskać jak najlepszy wynik. Na mecie zameldowałem się po 8 godzinach i jak się później okazało był to mój najlepiej wyceniony bieg w indeksie ITRA. Nie było jednak czasu na świętowanie, trzeba było jak najszybciej dostać się do domu... i zacząć regenerację 😁.


Następnego dnia znów stanąłem na starcie. Drugim etapem był bieg na 56 km, który częściowo pokrywał się z trasą "osiemdziesiątki". Na starcie spotkałem Kamila i Pavla co tylko dodało "smaczku" do rywalizacji w tym biegu. Chociaż początkowo bałem się trochę, że przy tak dobrych zawodnikach i wczorajszym ultra w nogach będę kończył te zawody z małym poczuciem wstydu. Jednak wbrew moim wcześniejszym obawom czułem się całkiem dobrze, a moje nogi kręciły się nie najgorzej. Zmęczenie było oczywiście odczuwalne, więc o realnej rywalizacji z chłopakami raczej nie mogło być mowy, ale na mecie zameldowałem się tuż za nimi. Drugi raz w przeciągu dwóch dni stanąłem na podium z Małpoludem w dłoni i byłem naprawdę zadowolony.




Ostatni etap był teoretycznie najłatwiejszy, ale w praktyce okazał się oczywiście tym najtrudniejszym. W zasadzie od samego początku wiedziałem, że tak właśnie będzie. Fizycznie dużo łatwiej byłoby pobiec ten Challenge w odwrotnej kolejności. Wynika to głównie z faktu, że po dwóch dniach biegania, kiedy ma się w nogach ponad 130 kilometrów nie da się wejść na wysoki poziom intensywności dnia trzeciego. Z drugiej strony nie chciałem odpuszczać tych zawodów. Mentalnie przygotowałem się, że będzie ciężko. Wolałem jednak przecierpieć dwie godziny niż później rozpamiętywać i żałować, że nie spróbowałem zawalczyć o jak najlepszy wynik. Po dwóch dniach biegania w górach ciągle byłem w przyzwoitej formie. Brakowało jednak szybkości i to brakowało wybitnie. Biegłem jednak z przodu i po kilku kilometrach wysforowałem się na drugą pozycję. Nie byłem w stanie zbudować przewagi, więc rywali miałem tuż za plecami. Na podejściach słyszałem ich doskonale, na zbiegach znowu im trochę uciekałem i tak przez większość biegu. Na ostatni punkt odżywczy przed metą (ok. 20 km trasy) wbiegłem na trzeciej pozycji. Po krótkim podejściu czekał nas długi zbieg i tam postanowiłem zaatakować. Biegłem ile tylko miałem sił w nogach nie odwracając się za siebie. Taka strategia okazała się słuszna, bo ostatecznie dobiegłem drugi i 3 dnia zawodów znowu stanąłem na pudle co było dla mnie dużym zaskoczeniem.


Po trzech dniach impreza Garmin Ultra Race Radków dobiegła końca, a ja bylem szczęśliwy, że nie muszę biec kolejnego, czwartego dnia z rzędu. W trzy dni wygrałem więcej niż przez całą wiosnę i lato. To było zupełne szaleństwo i jak trafnie określił mój kolega - weekend jak u gwiazdy rock'a. Emocji było powyżej korka. Plan zrealizowałem w pełni, bo nie tylko wygrałem kategorię Challenge to jeszcze znacząco pobiłem rekord czasu ukończenia tych zawodów. Najbardziej cieszyłem się jednak z tego, że jakościowo wskoczyłem na wyższy poziom biegowy. GUR80, czyli zawody z pierwszego dnia to mój najlepiej wyceniony bieg w indeksie ITRA - 792. Ciekawostką okazała się dla mnie wycena biegu z dnia drugiego, bo według statystyk ITRA to mój drugi najlepszy bieg ever.


Kilka lat temu przekroczenie 800 punktów w indeksie ITRA było dla mnie jakąś magiczną granicą, mało realnym marzeniem. W tym roku "niebezpiecznie" blisko się do niej zbliżyłem i dawne przemyślenia nabrały realnych kształtów i zaczynają wydawać się realizowalne 😉.

Po wrześniowym festynie biegowym zrobiłem sobie kilka dni wolnego od biegania. Pokręciłem trochę kilometrów na rowerze i zacząłem zastanawiać się co dalej. Z jednaj strony GUR Radków dał mi trochę w kość, ale kończenie sezonu na początku września wydawało się trochę dziwne. Pytaniem otwartym było na jakie zawody pojechać. Ostatecznie wybór padł na UltraKotlinę 80 i był to "strzał w dziesiątkę". Na starcie spotkałem tyle znajomych twarzy, że poczułem się jak na swojej imprezie. Do Janowic Wielkich przyjechaliśmy trochę wcześniej, więc była okazja żeby porozmawiać z biegowymi druhami. Pierwszą część biegu pokonałem w tempie konwersacyjnym 😉. Tyle co wówczas nie nagadałem się chyba na wszystkich moich biegach łącznie. Sytuacja była na tyle "niecodzienna", że na którymś punkcie odżywczym dostałem reprymendę od Agnieszki, żebym tyle nie gadał tylko zaczął się ścigać. Nie było więc wyjścia i zaczęło się ściganie. Mniej więcej w połowie dystansu odskoczyłem od peletonu, byłem wówczas na trzeciej pozycji. Dobiegając na punkt odżywczy w Wojcieszycach (45 km trasy), dogoniłem Pavla. Był bardzo zmęczony, wymieniliśmy kilka zdań, zbiliśmy pionę i napierałem dalej. Kilka kilometrów później zobaczyłem podchodzącego Szymona. W roku 2022 też biegliśmy razem UltraKotlinę tylko na dystansie 140 km. Wówczas on wygrał zdecydowanie, a ja zająłem drugie miejsce. Teraz znowu byliśmy na przedzie, z tym że ja byłem w stanie z nim rywalizować. Przez chwilę biegliśmy razem, czułem się jednak mocno, więc przyspieszyłem i biegłem dalej swoje. Bieg ukończyłem z czasem 7:10:02, ustanawiając przy okazji nowy rekord trasy - byłem bardzo szczęśliwy.




Rok 2023 okazał się dla mnie sportowo bardzo udany. Tutaj chciałbym podziękować znajomym i przyjaciołom za doping i support na trasie. Uwierzcie mi, że czasami jedna wiadomość, jeden SMS może spowodować, że zaczynasz walczyć w sytuacjach wydawałoby się beznadziejnych... a potem zaczyna się magia 😉. Support na trasie to trudna praca, dlatego wszystkim wspierającym z serca dziękuję, tego się nie zapomina 🙂. Podziękowania przesyłam również dla Andrzeja Witka za to, że trzymał mój trening w rydzach. Na koniec największe ukłony oddaje Agnieszce, bo sprawa wygląda tak, że im lepiej się biega to ten sport staje się bardziej sportem zespołowym.

Co przyniesie 2024... 🤔


0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com