O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

I Półmaraton Górski w Jedlinie-Zdrój - relacja z zawodów

I Półmaraton Górski w Jedlinie-Zdrój. Moje pierwsze zawody w 2022 roku okazały się dla mnie sporym zaskoczeniem. Zarówno pod względem organizacji, atmosfery i uzyskanego wyniku. Jeżeli będziecie mieli szansę tam wystartować - nie wahajcie się ani chwili. Jak to było w moim przypadku przeczytacie w niniejszym wpisie, zapraszam.


Chyba jeszcze nigdy tak mi się nie chciało. Serio! Na dzień przed zawodami, po 5-o godzinnej podróży i dojazdu na miejsce... byłem gotowy spakować się i wrócić do domu. Nie wiem, skąd ta nagła niechęć do wszystkiego, ale trochę mnie to przerażało 😱.

Na szczęście z drugiego ramienia ciągle przemawiał głos rozsądku, a w zasadzie nie tyle przemawiał co wrzeszczał(!), bo już miał chyba dość tych absurdalnych, diabelnych podszeptów. Tak naprawdę o powrocie nie mogło być mowy, Agnieszka kazałaby mi prędzej wracać na piechotę, gdybym próbował "sprzedać" jej taki pomysł. Żeby zachować twarz w grę wchodziło tylko podjęcie wyzwania.

W Jedlinie-Zdrój znaleźliśmy się w zasadzie przypadkiem. Planowaliśmy w tym czasie pobyt w Kotlinie Kłodzkiej i udział w zimowym Maratonie na raty. Impreza niestety na niecałe 2 tygodnie przed startem została odwołana. Wcześniej szukając zawodów na luty natknąłem się na półmaraton w Jedlinie-Zdrój. Szczęśliwie dla mnie były jeszcze wolne miejsca, więc nastąpił szybki szift 😉.

Sobotni rekonesans trasy był bardzo pouczający. O śniegu na nizinach chyba wszyscy zdążyliśmy zapomnieć, ja przynajmniej zapomniałem. Kiedy dzień przed startem udałem się na małe rozbieganie po trasie zawodów doznałem prawdziwego zdziwienia. Drogę już na kilometr od startu zaczynał pokrywać zmrożony śnieg, a kilkaset metrów dalej było już zupełnie biało. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po mniej więcej 2 kilometrach, na pierwszym podejściu, zacząłem wręcz zapadać się w śniegu 😵 - czegoś takiego się nie spodziewałem. Z mojego rozbiegania zrobiła się piesza wycieczka, zakończona spektakularnym zjazdem na tyłku.


Start zawodów zaplanowany był na godzinę 11.00 - niespotykana sytuacja jak dla mnie. Wyspałem się na 110%, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę - a tu jeszcze 3 godziny do startu 😱. Nie mogłem wykiwać się przez to z rozgrzewki, więc cały schemat przed zawodami wypełniłem wzorowo. Plan na bieg nie był przesadnie skomplikowany - zacząć nie za szybko, ale też nie za wolno i trzymać intensywność od startu do mety - proste. Jednak już na samą myśl o "piłowaniu" od startu do mety wzbierały się we mnie odruchy obronne.

Na starcie stanęło nas prawie 250 osób, co w porównaniu z blisko 400-tu osobami na liście startowej wyglądało mizernie, ale takie już niepewne czasy nastały. Odbyło się standardowe odliczanie, a następnie głośny wystrzał oznajmił start i z entuzjazmem pogrzaliśmy do przodu. Początek trasy dawał duże możliwości w upuszczaniu emocji, więc tempo trzymaliśmy przyzwoite. Po dwóch kilometrach zaczęła się pierwsza poważna wspinaczka. Śniegu przybywało, a emocji ubywało w zawrotnym tempie 😉. Po wdrapaniu się na Jedliniec (735 m n.p.m.) i Jałowiec (751 m n.p.m.) zaczął się wariacki zbieg w głębokim śniegu. Chwilę dalej był ów słynny tunel, czyli 2 kilometry w starym, nieczynnym tunelu kolejowym. Nawierzchnia niespecjalnie przyjemna do biegania, ale atmosfera zacna. Wyprzedziłem tam chyba ze 3 osoby (dokładnie nie widziałem), choć wydawało mi się, że nie biegnę szybko, tylko konkurencja zwolniła. Wtedy przypomniałem sobie, że ja chyba lubię biegać "po ciemaku" 🤣. W nagrodę za spręża dostałem od Agnieszki nowego flaska i mogłem grzać dalej.


Za tunelem rozpoczęło się kolejne podejście, a mi znowu udało się wyprzedzić kolejnych konkurentów. Gdy wbiegłem na ruiny zamku wietrzysko tak zawiało, że o mały włos mnie tam nie poskładało. Muszę przyznać, że przez chwilę hulało tam tak przyzwoicie, że pamięcią sięgnąłem do wyprawy na Pik Lenina.

Trasa wiodła ku górze, a ja starałem się cały czas trzymać intensywność i przy okazji mijałem kolejnych zawodników. Przed Borową biegłem już na 3 pozycji, a na horyzoncie zaczęła już majaczyć mi postać drugiego zawodnika. Zbliżałem się do niego systematycznie... ale niestety nic z tego nie wyszło, bo skończyło się podejście. Na zbiegach szanse miałem marne. Co więcej dogonił mnie kolega Przemek (4 zawodnik), który bardzo skutecznie zmobilizował mnie do niespuszczania nogi z gazu. Czułem na plecach jego oddech, a do mety było jeszcze przynajmniej 5 kilometrów.


Ostatnie kilometry były dość wymagające. Nachylenie terenu sprzyjało szybkiemu bieganiu, gdyby nie fakt, że śnieg sięgał nam po łydkę 😁. Bieganie wymagało zatem unoszenia wysoko kolan i celnego trafiania nogami w ślady. Byłem jednak zdeterminowany by nie odpuszczać - zmęczenie to w końcu głównie stan umysłu. Na 19 kilometrze udało mi się zrobić małą przewagę, którą utrzymałem do końca zbiegu. Ostatni etap to kilkudziesięciometrowa wspinaczka po trawiastym zboczu i jakieś pół kilometra łąkami w kierunku pałacu. Nie oglądałem się za siebie tylko pobiegłem ile sił w nogach. Na mecie zegar zatrzymałem w czasie 2:01:00. Biorąc pod uwagę dystans, czas raczej słaby, ale ze względu na panujące warunki na trasie czułem dużą satysfakcje z dobrze wykonanej roboty 😉.

Statystyki z biegu:

🔢 Nr startowy: 5127
🏁 Czas: 2g 01m 00s
🏅 Miejsce (open/kategoria): 3/2

 

Link do Stravy:



Link do zawodów: http://jedlina.pro-run.pl/

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com