O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Pik Lenina - relacja z wyprawy

Relacja z wyprawy na Pik Lenina (7134 m n.p.m.)
Okres: 2-23 lipca 2016 r.
Uczestnicy: Arek Pawłowski i Tomek Kaźmierczak


Pik Lenina (7134 m n.p.m.)

Nasza wyprawa zaczyna się 2 lipca na lotnisku Chopina. Z Warszawy lecimy do Moskwy, stamtąd do Biszkeku, by ostatecznie wylądować w Osh. Cała podróż zajmuje nam ok. 16 godzin. Z Osh do bazy na Polanie Ługowej dojeżdżamy wynajętym samochodem terenowym. Po dotarciu na miejsce rozbijamy namiot i układamy nasz plan działań na kolejne dni.
Base Camp położony jest na wysokości ok. 3600 m n.p.m. Podejście z bazy do obozu pierwszego jest długie (ponad 12 km) i dość uciążliwe. Dlatego obóz 1 będziemy traktować, jako nasz główny punkt wypadowy, coś w rodzaju bazy wysuniętej i tam chcemy wynieść wszystkie nasze rzeczy. Nie zamierzamy korzystać z pomocy tragarzy, wszystko planujemy wnieść na własnych barkach. Nasz bagaż jest jednak na tyle duży, że nie jesteśmy w stanie zabrać wszystkiego za jednym razem. Dlatego czekają nas dwa podejścia, które planujemy zrobić na przestrzeni trzech dni. Pierwsza noc mija mi nadzwyczaj dobrze, mimo znacznej wysokości, śpię doskonale.
Polana Ługowa
Następnego dnia (4 lipca) z pierwszą partią bagażu wędrujemy do obozu pierwszego. Brak aklimatyzacji dość szybko daje się nam we znaki, mozolnie poruszamy się jednak na przód.
Obóz pierwszy to tak naprawdę kilka obozów różnych agencji, które rozłożone są na lodowcu na przestrzeni kilku kilometrów. My postanowiliśmy rozłożyć się przy ostatnim, tak by w przyszłości schodząc z góry mieć jak najbliżej do namiotu.
Po prawie sześciu godzinach od wyjścia docieramy na miejsce. Zegarek pokazuje wysokość 4440 m n.p.m. Zdecydowanie daje mi się to odczuć, w nocy budzę się często, ból głowy nie pozwala na dłuższy sen. W czasie aklimatyzacji jak zwykle trzeba swoje wycierpieć.
Podejście na Przełęcz Podróżników
Po nocy spędzonej w “jedynce” schodzimy do bazy po resztę rzeczy. W drugą stronę idziemy wyraźnie żwawiej i po trzech godzinach meldujemy się na miejscu.
Następnego dnia budzimy się w iście zimowej scenerii. Jeszcze wczoraj na Polanie Ługowej dominowała zieleń, dzisiaj wszystko pokryte jest warstwą śniegu. Mimo ciągle padającego śniegu decydujemy się na wymarsz. Ponowne podejście do obozu pierwszego nie wydaje się już tak uciążliwe jak jeszcze dwa dni temu. Nie spiesząc się dochodzimy na miejsce godzinę szybciej niż ostatnio.
Pierwszą część naszego planu mamy wykonaną. Teraz możemy skupić się na akcji górskiej powyżej “jedynki”.
Widoki na Pik Lenina z obozu 1
Po dniu przerwy planowaliśmy wyjście aklimatyzacyjne do obozu drugiego, jednak ze względu na duże opady śniegu postanawiamy zaczekać jeszcze jeden dzień.
9 lipca, o wpół do czwartej, objuczeni bagażami ruszamy do “dwójki”. Wychodząc tak wcześniej chcemy uniknąć prażącego słońca, które w ciągu dnia mocno wytapia lodowiec przez co jego przejście staje się bardziej ryzykowne. Poranek okazuje się chłodny, aby nie zmarznąć staramy się iść bez dłuższych przerw. Mimo tego mam wrażenie, że wysokość zdobywamy bardzo wolno. Mniej więcej w połowie drogi z dołu słyszymy nawoływania. Odwracamy się i niżej widzimy wspinacza, który macha w naszym kierunku. Postanawiamy na niego zaczekać. Po chwili rozpoznajemy, że to nasz kolega Aleks. Okazuje się, że jego partnerzy zrezygnowali z dalszej wspinaczki, a on wiedząc że jesteśmy z przodu postanowił nas dogonić, by nie przechodzić ostatniego odcinka samotnie. Ta pogoń musiała go dużo kosztować, bo gdy w końcu do nas dociera musi odpocząć dobre kilkanaście minut by ruszyć w dalszą drogę. Idziemy teraz bardzo wolno, dość często musimy się zatrzymywać czekając na Aleksa. Gdy w końcu dochodzimy do obozu 2 nie ma jeszcze godziny dziewiątej. Mimo wczesnej pory słońce zaczyna już mocno przypiekać. Poprawiamy platformę i rozbijamy namiot, zegarek wskazuje wysokość 5405 m n.p.m. Przez resztę dnia odpoczywamy i staramy się pić dużo płynów.
Podejście do obozu 2
Nazajutrz wstajemy rano z zamiarem dotarcia do obozu trzeciego. Droga z “dwójki” do “trójki” jest krótka lecz stroma, musimy wspiąć się około siedemset metrów. Finalne podejście znajduje się przed samym obozem. Jest to około czterystu metrowe strome zbocze, przed którym większość osób robi sobie przerwę. My też zatrzymujemy się tam na chwilę by napić się herbaty i zjeść coś słodkiego. Podejście ciągnie się bez końca. Nareszcie któryś z kolejnych pagórków okazuje się tym ostatnim i przed nami ukazują się namioty obozu trzeciego. Udaje się nam znaleźć komfortowe miejsce pod namiot. Mój czasomierz wyświetla wysokość 6130 m n.p.m. Robimy kolacje i dość szybko kładziemy się spać.
Obóz 2
Po średnio przespanej nocy, o 6.30 ruszamy w dół z zamiarem dotarcia do “jedynki”. Chcemy jeszcze przed słońcem przejść lodowiec poniżej obozu drugiego. Całe zejście, z przerwą na herbatę w “dwójce” zajmuje nam raptem 3h 15m. Pokonaliśmy 1700 m deniwelacji terenu i teraz czeka nas zasłużony odpoczynek.
Podejście do obozu 3
Kolejne dwa dni odpoczywamy w “jedynce”. Czas spędzamy głównie na rozmowach w pobliskiej jurcie, czytaniu książek, słuchaniu muzyki i jedzeniu. W środę (13 lipca) dostajemy informacje, że prognozy na piątek i sobotę zapowiadają się wyśmienicie, potem ma przyjść załamanie pogody. Nie zastanawiając się długo decydujemy się na wyjście do góry następnego dnia z zamiarem podejścia bezpośrednio do obozu trzeciego.
Podczas podejścia do obozu 3
W czwartek wychodzimy o 2 w nocy. Na podejściu gubimy się trochę na lodowcu. Kilka dni ciepła spowodowało, iż krajobraz wygląda teraz zgoła odmiennie. Dość szybko wracamy na właściwą ścieżkę wspomagając się zapisanym wcześniej śladem GPS. Wyżej na lodowcu warunki również uległy zmianie, szczeliny są teraz znacznie szersze niż ostatnio. Szczęśliwie udaje się nam przejść ten odcinek bez większych przygód. Pogoda nie zachwyca, jest pochmurnie i zaczyna coraz mocniej wiać. Drugie podejście do “trójki” nie wydaje mi się już takie wymagające. Gdy docieramy do obozu wiatr wieje jeszcze mocniej, niestety nie udaje się nam złapać zasięgu aby sprawdzić aktualną prognozę pogody. Kładąc się spać mamy nadzieję, że warunki pogodowe będą jutro lepsze.
Podczas zejścia po nieudanym ataku
Wstajemy przed 4, na zewnątrz ciągle hula wiatr. Postanawiamy jednak zgodnie z planem wyjść w kierunku szczytu, wierząc że pogoda z czasem ulegnie poprawie. W obozie jest ciemno i poza nami chyba nikt nie wybiera się do wyjścia, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Na podejściu silnie wieje, po niecałych 3 godzinach docieram do miejsca, gdzie niektóry zakładają obóz czwarty (ok. 6400 m n.p.m.). Czekam tu na Tomka, gdy przychodzi pijemy po kubku herbaty i ruszamy dalej. Wiatr nie ustaje, odnoszę wrażenie, że wieje coraz mocniej. Niedługo potem Tomek informuje mnie, że dalej nie idzie. Rozumiem go, sam jednak postanawiam iść dalej. Z pobliskich szczytów unoszą się pióropusze śniegu, wyżej wieje chyba jeszcze mocniej. Mój zegarek wskazuje 6500 m n.p.m., jestem na podejściu przed tzw. “nożem”, kiedy postanawiam zawrócić. Warunki wydają mi się niewystarczająco dobre aby iść wyżej. Gdy się odwracam widzę Tomka w okolicach “czwórki”, zapewne przeczuwał, że niedługo zawrócę i postanowił na mnie zaczekać. Do “trójki” schodzimy w milczeniu. Na ostatnim podejściu Tomek zostaje trochę z tyłu. W obozie Rosjanie witają mnie gorącą herbatą, za nimi wyłania się Darek Załuski i zaczyna wypytywać mnie o warunki na trasie. Dowiaduję się, że ze względu na zmianę prognozy, wiele osób planuje wyjść w kierunku szczytu w dniu jutrzejszym.
Gdy zawracałem z drogi, myślałem o zejściu od razu do “dwójki”, teraz ponownie zaczynam myśleć o ataku szczytowym. Zdaję sobie sprawę, że może to być nasza ostatnia szansa wejścia na szczyt. Po niedzieli zapowiadane było załamanie pogody. My natomiast za tydzień musimy być już na lotnisku w Biszkeku. Nie pozostaje nam zatem nic innego jak ponowienie próby zdobycia Piku Lenina. Tym razem budziki nastawiamy na godzinę 3 w nocy.
Okolice obóz 4
Gdy się budzę słyszę krzątaninę w sąsiednich namiotach. Oho... tym razem będzie chyba tłoczniej na szlaku - myślę sobie. Wychodzę przed namiot i widzę już dwie czołówki w okolicach obozu czwartego. Jemy śniadanie i około godziny 4.30 wychodzimy z namiotu. Dość szybko zbiegamy na przełęcz. Tam kilkanaście osób zaczyna już powoli podejście po zboczu. Poruszają się jednak bardzo wolno, nie mogę iść za nimi. Zaczynam wyprzedzać kolejne osoby i po chwili jestem już na przedzie “peletonu”. Krzyczę za Tomkiem, ale ten nie chce przyspieszyć i każe mi iść swoim tempem. Pomimo wiatru i mrozu (-18 st. C) idzie mi się bardzo dobrze. Tuż przed obozem czwartym dogania mnie Andrzej Bargiel, rozmawiamy chwilę i ruszamy w dalszą drogę. Wiatr ciągle wieje, ale dzisiaj zdaję się, że z czasem powoli słabnie na sile. Gdy dochodzę do miejsca z którego wczoraj zawróciłem jest godzina 6:25. Nie mogę uwierzyć, że wczoraj zajęło mi to tyle czasu. Zaczynam podejście granią, za nią jest krótkie przejście pod skałami i kolejna grań. Gdy ją przechodzę moim oczom ukazuje się wielkie pole śnieżne. Widząc to wszystko postanawiam napić się herbaty, wciągam jeszcze żel i dopiero ruszam w dalszą drogę. W oddali widzę postać zmierzającą w kierunku szczytu, to zapewne Bargiel. Gdy jestem już na końcu pola śnieżnego, z góry na nartach zjeżdża Jędrek. Podjeżdża do mnie, gratuluję mu zdobycia szczytu. Chwilę rozmawiamy i żegnamy się życząc sobie powodzenia.
Przede mną już ostatni odcinek, który ciągnie się w nieskończoność. O godzinie 10:05 staje na szczycie Piku Lenina (7134 m n.p.m.). Widoki mam wspaniałe, na niebie nie ma żadnej chmury, wiatr wyraźnie osłabł. Czuję dużą ulgę, że to męczące podejście jest już za mną. Robię kilka zdjęć, wyciągam flagę i nagrywam krótki film.

Na szczycie Piku Lenina
W drodze zejściowej spotykam Tomka, jest bardzo zmęczony, ale nie mniej zdeterminowany. Pocieszam go, że już niedaleko. Czekając na niego udaje mi się złapać zasięg i wysłać wiadomość do najbliższych o zdobyciu przez nas szczytu. Do “trójki” schodzimy bez pośpiechu. Dopiero teraz dociera do mnie, że udało się nam osiągnąć upragniony cel. W obozie wiele osób nam gratuluje. Zmęczenie robi jednak swoje i dość wcześnie kładziemy się spać.
Tomek na szczycie Piku Lenina
Następnego dnia budzi mnie silny wiatr, który mocno targa namiotem. Perspektywa długiego gotowania wody na śniadanie sprawia, że z niego rezygnujemy. Wiemy już, że zejście do “jedynki” nie zabierze nam dużo czasu. Pakujemy się sprawnie i ruszamy w drogę powrotną. Po niecałej godzinie jesteśmy w “dwójce”. Wiążemy się liną i schodzimy na lodowiec, tam jakiś Hiszpan prosi o możliwość dowiązania się do nas. Schodzimy zatem w trójkę. O 9:15 jesteśmy w obozie pierwszym, nie ma w nim prawie nikogo ze “starej ekipy”. Niemniej wszyscy nam gratulują wejścia i wypytują o szczegóły. Zamawiamy  jajecznicę z warzywami, o której wspominaliśmy kilka razy podczas zejścia. Warzywa to w tym wypadku trzy plasterki ogórka(!). Wieczór spędzamy w jurcie pobliskiej agencji i przy herbacie świętujemy sukces.
Podczas zejścia z obozu 3
18 lipca zwijamy nasz obóz i zaczynamy zejście do bazy. Większość naszych bagaży pojechała na koniach jadących w dół tragarzy. Dlatego nie musimy za wiele dźwigać podczas zejścia.
Z “Leninem” żegnamy się bardzo szybko. Gdy docieramy na Polanę Ługową jakiś bus szykuje się właśnie do odjazdu, postanawiamy skorzystać z nadarzającej się sytuacji. Jeszcze tego samego dnia jesteśmy w Osh i meldujemy się w hotelu. 23 lipca wylatujemy z Kirgistanu do Polski.
Cieszę się z wejścia na szczyt, ale też bardzo żałuję, że cała przygoda kończy się tak szybko.

Podziękowania
Na koniec pragnę podziękować sponsorom i osobom, które pomagały nam przy organizacji naszej wyprawy. Agnieszce za wsparcie logistyczne, firmie Kanfor za podarowany sprzęt oraz sklepowi górskiemu Weld.pl za wsparcie i pomoc przy wyborze odpowiedniego sprzętu.

  

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com