O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Trekking na Madeira Island Ultra Trail - relacja cz.1

Minęło bardzo dużo czasu od naszego wyjazdu na Maderę. Później działo się bardzo dużo... chyba nawet za dużo, bo na bloga zwyczajnie zabrakło czasu. Wracam jednak do Madery, bo notatki z wyjazdu ciągle mam, więc szkoda byłoby ich nie wykorzystać, a i przygoda warta jest odnotowania. Zapraszam na pierwszą część relacji z trekkingu po Maderze szlakiem Madeira Island Ultra Trail.


Pomysł na przejście szlakiem MIUT zawładnął naszymi głowami. Przeszukałem internety i spisałem dostępne kempingi na wyspie, z których mogliśmy skorzystać na zaplanowanej trasie. Tutaj mała uwaga, oficjalnie na pobyt na kempingu, na terenie parku narodowego potrzebne jest zezwolenie z instytutu Lasów i Ochrony Przyrody. Trzeba zatem wcześniej postarać się o odpowiednią zgodę.


Na Maderę przylecieliśmy w poniedziałek 9 lipca. Niestety lot mieliśmy późnym popołudniem, więc ostatecznie w hotelu, w Funchal, zameldowaliśmy się dopiero po 23. Godzina przylotu miała jeszcze jedną przykrą konsekwencje. Przed wyruszeniem do Porto Monitz musieliśmy zaopatrzyć się w gaz do kuchenki. Niestety na Maderze kartusze do Jetboil'a można kupić tylko w jednym miejscu - sklepie turystycznym O Bordão. Zmuszeni byliśmy zatem poczekać na otwarcie sklepu do następnego dnia, co znacząco opóźniło nasz start. Dodatkowo wszystkie bezpośrednie autobusy z Funchal na zachodni kraniec wyspy odjeżdżają z samego rana, a ów sklep otwarty był dopiero od 10:00. Plus był taki, że mieliśmy mnóstwo czasu na kawę 😉


Ostatecznie więc do Porto Monitz, czyli miejsca startu naszego szlaku, dotarliśmy około godziny 17. Straciliśmy praktycznie cały dzień, co było frustrujące, ale gaz to była rzecz z której nie mogliśmy zrezygnować. Kiedy dotarliśmy do Porto Monitz godzina była późna, ale plan na pierwszy dzień mieliśmy skromny - chcieliśmy dotrzeć do Ribeira da Janela oddalonego raptem o 5 kilometrów.



1. Porto Moniz - Ribeira da Janela (5,3 km, + 363 m/ -357 m)

Odcinek niewielki, ale droga trochę nas zaskoczyła. Od samego początku trasa wiedzie ostro pod górę co bardzo szybko ostudziło nasz początkowy entuzjazm. Ciężkie plecaki dały o sobie znać, a my zdaliśmy sobie sprawę, że ta wyprawa da nam w kość.
Na prywatny kemping w Ribeira da Janela dotarliśmy dopiero około godziny 21. Zmęczeni szybko poszliśmy spać, żeby zregenerować siły na kolejny dzień, który zapowiadał się zdecydowanie bardziej ambitnie.


2. Ribeira da Janela - Chão da Ribeira (17,3 km, +1251 m/ -840 m)

Rankiem humory mieliśmy już dużo lepsze, dobrze przespana noc sprawiła, że entuzjazm powrócił. Początkowo planowaliśmy dotrzeć tego dnia na camping do Estanquinhos. Dość szybko jednak okazało się to zbyt ambitnym wyzwaniem. Ciężkie plecaki "robiły swoje", czyli efektywnie hamowały tempo naszej wędrówki.


Pod względem wizualnym na trasie było jednak super. Nie mam tu na myśli rozległych panoram, bo było pochmurnie i bardzo mgliście, ale wkroczenie w takich warunkach do Parku Przyrody Madery, było spektakularne. Z każdym krokiem, z mgieł stopniowo wyłaniały się olbrzymie wawrzyny, można się było poczuć jak w filmach fantasy.


Ostatecznie tego dnia dotarliśmy tylko do Chão da Ribeira, gdzie rozbiliśmy się przy drodze, na skraju drogi i pola kapusty 😉



3. Chão da Ribeira - Estanquinhos (11,0 km, + 1250 m/ -211 m)

Po trudach dnia drugiego musieliśmy zweryfikować i przemodelować nasze dalsze plany. Dlatego na nocleg dnia trzeciego wytypowaliśmy kemping w Estanquinhos. Teoretycznie blisko, ale w praktyce mieliśmy do pokonania konkretne podejście z Chão da Ribeira. Największym problemem okazał się jednak brak wody na trasie. Ze względu na wagę naszych plecaków nie zabraliśmy dużych zapasów płynów. Kiedy po mozolnej wspinaczce weszliśmy powyżej 1400 m n.p.m. zza chmur wyłoniło się słońce, które szybko dało się nam we znaki. Na trasie nie trafiliśmy na żadne ujęcie wody, co spowodowało, że na kemping dotarliśmy wysuszeni na wiór. Na szczęście, na kempingu mieliśmy komfortowy dostęp do wody.


Wieczorem mogliśmy zaś posłuchać żabiego koncertu, który z przerwami trwał w zasadzie całą noc. Tak donośnego rechotania i kumkania jeszcze w życiu nie słyszałem. Doświadczenie było na tyle zaskakujące, że nawet jak kładliśmy się spać, a żabia "orkiestra" grała ciągle na całego trudno było się złościć na te płazy.


Kemping w Estanquinhos był pierwszym na który dotarliśmy dość wcześnie. W końcu mieliśmy czas nie tylko na obiad, ale również i kawkę 😉 Na kempingu byliśmy sami. Trzeba uczciwie przyznać, że trekkersi na maderskich szlakach nie są częstym widokiem. Jakby nie patrzeć, zdecydowana większość ruchu turystycznego na wyspie odbywa się na najbardziej popularnych szlakach, na pozostałych jest zwyczajnie pusto.

4. Estanquinhos - Encumeada (18,1 km, + 722 m/ -1598 m)

Czwartego dnia ruszyliśmy w kierunku Encumeady. Trasę do pokonania mieliśmy dość łatwą, bardziej w dół niż w górę. Początek trasy przywitał nas pięknymi widokami. Podczas zejścia ze wzgórz Estanquinhos chmury mieliśmy pod nogami. Przedzierały się przez nie tylko szczyty górskie widoczne w oddali, wyglądało to niesamowicie. Z górskiej drogi wkroczyliśmy prosto do ... dżungli 😉


Gdy we mgle przemierzaliśmy lasy w okolicach Rosario. Miałem wrażenie, że jesteśmy w innym świecie. W ciszy wędrowaliśmy wąską ścieżką, która prowadziła nas w głąb wilgotnego lasu. Czuliśmy ciepło słońca, które próbowało przebić się przez chmury, ale te były tak gęste, że nie było na to najmniejszych szans - czułem się trochę jak w szklarni. Śmialiśmy się, że gdy tylko poruszamy się lewadą, na której można podziwiać rozległe widoki, Madera spuszcza na siebie mgły żeby nie pokazać nam za dużo, tak żebyśmy mieli powód by jeszcze tu kiedyś wrócić.


W Rosario zrobiliśmy sobie przerwę na kawę. W ruch poszedł młynek i aeropress (tak tak, mieliśmy wyprawowy sprzęt kawowy!). Sącząc kawkę na przydrożnym murku podszedł do nas miejscowy rolnik i wręczył nam torbę śliwek życząc powodzenia w dalszej wędrówce. Nie muszę chyba dodawać, że owoce były wyśmienite! Nie mogłem przestać je jeść.

Gdy dotarliśmy do Lombo Do Moleiro zgubiliśmy drogę. Trasa MUIT w tej okolicy prowadzi przez zarośla i nie spostrzegliśmy jej od razu. Dodatkowo w błąd wprowadziła nas droga asfaltowa, która wiodła w pobliżu. Ostatecznie tego dnia
rozbiliśmy namiot nad urwiskiem. W dole szumiała rzeczka, a co jakiś czas do naszego namiotu zaglądały ciekawskie... kozy, które pasły się w pobliżu. Klimat tego miejsca był nie do opisania.




2 komentarze:

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com