O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Sudecki Trail - relacja z biegowej przygody górskiej

Od dawna marzyła mi się biegowa etapówka górska. Pobudka jeszcze w nocy, śniadanie, pakowanie i w drogę. Cały dzień na szlaku, później nocleg w jakimś schronisku i powtórka z rozrywki. Zamiast zatem biegać jesienne zawody zdecydowałem się na przygodę - było warto!


Plan,  poza miejscem startu, nie był precyzyjnie określony. W sumie jak zaczynam o tym myśleć to muszę przyznać, że chyba tylko ów start był zaplanowany. Nigdy wcześniej nie biegałem w podobny sposób, bardzo trudno było mi oszacować swoje możliwości. Wiedziałem, że jestem w stanie przebiec dużo pierwszego dnia, ale na co będzie mnie stać w kolejnych dniach? To była zagadka i zarazem kluczowe pytanie, które warunkowało całe planowanie. Wzbudzało to pewien niepokój i niepewność - nie pomagało mi to. Choć z drugiej strony brak konkretnego planu nie generował presji, że "muszę" gdzieś dobiec kolejnego dnia 😉. Jak to mówią: "nie ma tego złego", nieznane to przygoda i w końcu o to głównie chodziło.

Trasę "wykreśliłem" w oparciu o GSS, czyli Główny Szlak Sudecki. Jednak z racji tego, że często omija on góry i przebiega przez miasta i miasteczka dokonałem w nim kilku korekt. Moja wersja trasy miała na celu omijać miasta i miasteczka, a przebiegać przez góry. Asfaltu postanowiłem więc unikać, bo na żaden rekord się nie zamierzałem, a przyjemność z biegania poboczem jest dla mnie obca.

Sudecka etapówka - dzień 1

🏞️ trasa: Świeradów-Zdrój - Bukówka
🏁 dystans: 75.8 km
⬆️ podbiegi: +2897 m
⏱️ czas: 9h 09m
🏃 STRAVA

Zaczęło się w Świeradowie-Zdroju, ale nie tam gdzie zazwyczaj - przy czerwonej kropce koło Biura Informacji Turystycznej, tylko na zakręcie Nowej Drogi Izerskiej, gdzie kończy się asfalt, a czerwona strzałka kieruje w las.


Na starcie wyraźnie odczuwalne było swego rodzaju napięcie. Nie było ono związane z rywalizacją, ale nie da się ukryć, że emocje trzymały się nas od początku. Nocne pakowanie, a zaraz później wyjazd po zaledwie kilku godzinach snu. Wszechogarniający pośpiech, a z tyłu głowy ta niepewność, czy o czymś ważnym nie zapomniałem? Oczywiście, że zapomniałem! Ruszając o 4 rano z Karpacza do Świeradowa okazało się, że żadne z zabranych przeze mnie butów nie mają wkładek! 😱 Na pozór wydaje się to śmieszną sprawą, ale to trochę tak jakbym chciał biec bez skarpetek. Jak się teraz nad tym zastanawiam to chyba nawet wolałbym bez skarpetek, a z wkładkami właśnie. Drobne niedopatrzenie, które może kosztować dużo. Nie mogłem jednak pozwolić, żeby coś takiego skasowało cały ten misterny plan. W mentackim "szale" zacząłem analizować swoje położenie i dostępne możliwości. Tych nie było za wiele, przerzucając rzeczy w bagażniku trafiłem wzrokiem na buty Agnieszki... lepszego wyjścia nie znalazłem. Takim sposobem nieco przykrótkie wkładki wylądowały w moich butach, a ja na przednim siedzeniu samochodu w drodze do Świeradowa-Zdroju.

Pierwsze kilometry na trasie to ciemna droga rozświetlona snopem czołówki, las i z wolna uchodzący stres, bo jak się okazało o 4 numery za małe wkładki w butach sprawowały się nadzwyczaj dobrze. Jedyna niedogodność jaką czułem to dziwna pustka pod paluchem 😉.

Po pierwszej krótkiej wspinaczce na Stóg Izerski (1106 m n.p.m.) zaczął się łagodny długi zbieg. W zasadzie ten zbieg (poza małymi wyjątkami) trwał do Szklarskiej Poręby i gdyby nie wschód słońca, można by przefrunąć ten odcinek. Można by... ale ten wschód słońca i świadomość posiadania aparatu skutecznie temu przeszkadzało.


W Szklarskiej, w ramach drugiego śniadania, wjechała drożdżówka z makiem, a później wspinaczka na Halę Szrenicką. Przystanek zaplanowany miałem w Domu Śląskim, gdzie umówiłem się z dziewczynami, czyli Agnieszką i Gosią, które wspierały mnie w tym wyzwaniu. Im bliżej celu tym gęściej robiło się na szlaku. Na miejsce dotarłem gdy zbliżało się południe. W schronisku panował przeogromny tłok. Przeszedłem jadalnie dwa razy zanim udało mi się znaleźć dzwiewczyny. Support tak mnie ugościł, że zaczynałem mieć coraz mniej ochoty na dalszą podróż. Trzeba było działać sprawnie i uciekać jak najszybciej by uprzedzić jakieś rozsądne myśli, które powoli zaczynały się tlić w głowie.

Kiedy wyszedłem ze schroniska i podniosłem głowę zdębiałem. Śnieżkę oblegało chyba milion osób! Sunący ludzie w górę i w dół. Te dwie kolejki wydawały się nie mieć końca. Na samą myśl, że moja droga wiedzie do góry i będę musiał ustawić się w tym ceremoniale zrobiło mi się niedobrze. Wyjścia za bardzo nie miałem, bo Śnieżki omijać nie chciałem. Spuściłem głowę i grzecznie udałem się do kolejki.


Z góry zbiegłem migiem i pobiegłem w kierunku Przełęczy Okraj. Dalej moja trasa wiodła zielonym szlakiem, wzdłuż granicy przez Łysocinę (1189 m n.p.m.). Zapamiętam to jako jeden z najładniejszych odcinków tamtego dnia. Szlak był w zasadzie pusty, a widoki zaskakiwały coraz bardziej z punktem kulminacyjnym z panoramą na Niedamirów.

Z Agnieszką umówiony byłem przy drodze nr 369, ale kiedy tam dotarłem i dowiedziałem się, że podróż zajmie jej jeszcze dłuższą chwilę pobiegłem dalej nad Zalew Bukówka. Dzień zacząłem w górach, a skończyłem nad wodą 😁. W nogach miałem ponad 75 kilometrów, czułem się w miarę dobrze, ale przygoda zaczynała się dopiero od teraz.



Sudecka etapówka - dzień 2

🏞️ trasa: Lubawka - Schronisko Zygmuntówka
🏁 dystans: 58,1 km
⬆️ podbiegi: +2401 m
⏱️ czas: ok. 7h 15m
🏃 STRAVA

Po powrocie do Karpacza plan miałem krótki: zjeść, umyć się i spać. Okazało się to jednak myśleniem życzeniowym. Gorący temat, czyli wkładki do butów okazał się nie lada wyzwaniem. Kiedy ja wybiegałem z Domu Śląskiego, dziewczyny zeszły do Karpacza i zaczęły poszukiwania. Oj nachodziły się biedne, ale w końcu coś znalazły. Nie specjalnie jednak pasowały one do moich butów. W ruch poszły więc nożyczki, taśma elastyczna i ... zaczęła się zabawa. Później pakuneczki, ustalanie trasy i jakoś szybko zrobiło się późno. Plusem było to, że trasa miała być wyraźnie krótsza, więc budzik można było ustawić o godzinę później.

Etap 2 rozpocząłem na rogatkach Lubawki, gdzie czerwony szlak znika w leśnej gęstwinie. Bez żalu odpuściłem asfaltowe kilometry z Bukówki, gdzie skończyłem bieg dzień wcześniej.


Poranek to bez wątpienia najładniejsza pora dnia. Wschód słońca w górach to niesamowita sprawa. Było chłodno, chyba moje pierwsze w sezonie spotkanie z przymrozkiem 😉. Mieniący się szron na trawach w promieniach wstającego słońca wręcz paraliżował. Szybkie zbieganie wśród takiej scenerii wydawało mi się zbrodnią. Jak na złość jednak - właśnie po to tutaj przyjechałem. Poranny przymrozek szybko rozprawił się z baterią w mojej kamerce, więc po niedługim czasie utraciłem głównego "czasopożeracza" dzięki czemu mogłem się skupić głównie na biegu.


Obawiałem się, że po krótkiej nocy będę odczuwał skutki niedospania, ale czułem się zaskakująco dobrze. "Dobrze" nie oznacza jednak "tak samo jak wczoraj". Organizm zamienił się w diesla. Zegarek wskazywał mi jakieś nadzwyczajne dla mnie niskie tętno. Czułem, że "bak" jest pusty, ale pomimo tego pokonywałem kilometry całkiem sprawnie.


"Najgorsze" przyszło jednak na koniec, bo przyszło mi przebiec przez Wielką Sowę w niedziele w godzinach południowych przy pięknej słonecznej pogodzie. Tak, tak... czułem się jak na odpuście w Mostowie. Na samej górze było zaś tyle dymu od ognisk i pieczonych nad nimi kiełbasek, że zwiewałem stamtąd jak szczur z tonącego okrętu.

Koniec zaplanowałem w Zygmuntówce, która oblegana w ciągu dnia opustoszała do wieczora niemal doszczętnie. Niemal, bo w schronisku nocowaliśmy tylko my. Dało się poczuć górski klimat przy kominku, aż nie chciało się opuszczać jadalni, ale rozsądek nakazywał wręcz poszukania śpiwora.


Sudecka etapówka - dzień 3

🏞️ trasa: Schronisko Zygmuntówka - Szosa Stu Zakrętów
🏁 dystans: 67,8 km
⬆️ podbiegi: +2197 m
⏱️ czas: ok. 8h 02m
🏃 STRAVA

Dzień trzecie zaczął się podobnie jak dwa poprzednie. Noc. Dzwoni budzik, ubieram się po ciemku i starając się nie robić hałasu opuszczam pokój. Kawa. Na śniadanie bułka z masłem orzechowym i miodem 😁. Popijając kawę sprawdzam trasę, planuję dobiec do Gór Stołowych. Szybki paking i ruszam na parking do samochodu zabierając graty. Zanim wszystko udaje mi się spakować widzę światełka zbliżających się czołówek. To Agnieszka z Gosią, które przed odjazdem postanowiły wejść na Wielką Sowę. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy w swoją stronę - panie na lewo, pan na prawo.


To był ten dzień. Pierwsze kilometry to była walka. Choć walka toczyła się głównie w głowie, choć i ciało powoli dawało znaki, że pamięta o wczorajszym bieganiu. Czułem wyraźnie prawy pośladek, lewe kolano również "zaczynało ze mną rozmawiać". Zacząłem rozmyślać o ... asymetriach w moim organizmie 🤣. Powoli i niespiesznie organizm chyba zaczynał "zdawać sobie sprawę", że ten wzniecony bunt na niewiele się zda. Bóle słabły, a ja zaczynałem normalne bieganie.

Rano przeżywałem męki, a raptem godzinę później biegło mi się wyśmienicie. Połykałem kolejne kilometry - to była czysta radość. W Słupcu czekały już na mnie dziewczyny z ekstra prowiantem. Pitstop był raczej krótki, wszystkiego miałem pod dostatkiem, ale przebiegając uliczkami miasta minąłem piekarnie i... po chwili musiałem się zawrócić - te zapachy mnie opętały 😉. Dopiero zakup dwóch drożdżówek pozwolił mi uwolnić myśli i wrócić na trasę.


Biegło mi się bardzo przyjemnie, kilometry uciekały, a Góry Stołowe rosły w oczach na horyzoncie. Był poniedziałek, więc ludzi na szlaku praktycznie nie było. Skalne Grzyby przebiegłem migiem. Mojego tempa nie doceniły nawet Agnieszka z Gosią, na które byłem zmuszony poczekać 😁. Potem był jeszcze Szczeliniec Wielki i (ominięte) Błędne Skały. Dzień trzeci zakończyłem na parkingu przy Szosie Stu Zakrętów.

Więcej etapów już nie było. Trzeba uczciwie przyznać, że logistycznie nie byliśmy na to należycie przygotowani. Czułem, że każdy kolejny dzień będzie już stąpaniem po cienkim lodzie. Nie chciałem niepotrzebnie ryzykować i kończyć tej pięknej przygody jakimś negatywnym akcentem. Zebrałem dużo doświadczenia, z którego zamierzam czerpać w przyszłości.


 

Podsumowanie w liczbach

🏞️ trasa: Świeradów-Zdrój - Lubawka - Schronisko Zygmuntówka - Szosa Stu Zakrętów
🏁 dystans: 201,7 km
⬆️ podbiegi: +7495 m
⏱️ czas na szlaku: ok. 24h 26m

P.S. Okazało się, że na drożdżówkach mogę biec równie dobrze, co na żelach 🤣.



3 komentarze:

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com