O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Tatra Fest Bieg 2020 - relacja z zawodów cz.2

Wczoraj było o trasie, przygotowaniach i logistyce. W drugiej części przechodzimy od razu do sedna bez zbędnych opisów. Zapraszam na kolejną część relacji z zawodów: Tatra Fest Bieg 2020.


Fot. Jacek Deneka

Kiedy jadąc na start zorientowałem się, że zapomniałem pasa do pomiaru tętna, wiedziałem, że trudność biegu znacznie wzrosła. Przy długich biegach niezwykle ważne jest, żeby nie zaczynać zbyt mocno. Z doświadczenia wiem, że bardzo trudno tutaj bazować na samopoczuciu. Prawie zawsze biegniemy za szybko, nawet wtedy, gdy wydaje się nam, że biegniemy optymalnie. Zemsta szybkiego, mocnego początku dopada nas wówczas z porażającą skutecznością w drugiej części biegu. Dlatego przyznaje, że obawiałem się trochę biec na "czuja".

Tak jak wspominałem w pierwszej części relacji, przypisano mnie do drugiej grupy startujących. Teoretycznie kolejność na starcie miała wynikać z następstwa zapisów. W praktyce widoczne były przesunięcia czołowych biegaczy do pierwszej grupy, niezależnie od przypisanego numeru. Te "wyjątki" wzbudziły wśród uczestników pewne niezadowolenie. Wiedziałem też, że biegnąc w drugiej grupie będzie trudniej o dobry wynik, niemniej ciągle nie było to niemożliwe. Dlatego postanowiłem w 100% skupić się na rzeczach ode mnie zależnych.


Fot. Joanna Zaleska

O 5:15 ruszyliśmy z Kuźnic. Start w drugiej grupie miał jedną zasadniczą zaletę - nie musieliśmy zakładać czołówek 😉. Trasa wiodła z Kuźnic, żółtym szlakiem Doliną Jaworzynki na Halę Gąsienicową i dalej w kierunku Kasprowego.

Od początku biegłem na przodzie naszej grupy, jednocześnie starając się trzymać równe, optymalne tempo. Dość szybko, bo już na 2 kilometrze "złapaliśmy" ostatnich biegaczy chodziarzy z pierwszej grupy. Byłem tym faktem bardzo zaskoczony. Im dalej tym na szlaku było coraz gęściej. Dobiegając do Przełęczy między Kopami na horyzoncie wstawał świt. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie zatrzymać się i nie zrobić zdjęcia. Ostatecznie z tego zrezygnowałem, choć później żałowałem trochę tej decyzji.


Fot. Alicja Sadowska

Zbiegliśmy na Halę i na szlaku zrobiło się naprawdę tłoczno. Na podejściu pod Kasprowy ciągnął spory tłumek. Pomimo zagęszczenia, wyprzedzanie kolejnych osób nie stanowiło dużego problemu. Na Kasprowym Wierchu rzuciłem okiem na zegarek - czas 1h 08m, przyzwoicie pomyślałem. Przede mną zaczynał się najładniejszy (w mojej opinii) fragment trasy.

Zbiegając z Kasprowego zdałem sobie sprawę, że pod względem logistycznym nie przygotowałem się należycie - nie byłem pewny ile czeka mnie podbiegów nim ostatecznie zaczniemy zbieg na Halę Ornak. Nie była to może niezbędna wiedza, ale odkrycie tego faktu przysporzyło mi trochę wstydu 😉. Na grani widoki onieśmielały. Po prawdzie słońce było za nami, więc prawdziwy spektakl odbywał się za naszymi plecami. Nie wierzycie? To patrzcie na to:


Fot. Karol Czajka

Oczywiście podczas biegu nie byłem świadomy tego co się za mną dzieje, ale może to i dobrze, bo trzeba było przede wszystkim skupić się na ścieżce przed sobą.

W pewnym momencie zobaczyłem na szlaku turystę. Minąłem jegomościa, zerkając na niego kątem oka i w głowie zaświtała mi myśl: "zaraz, zaraz... ja go przecież znam!" to Janusz Gołąb we własnej osobie. Posłałem mu pozdrowienia, dziękując przy okazji za interesujący wywiad, który w ostatnim czasie miałem okazję czytać.

W końcu dotarłem na ostatnie podejście na Ciemniak, przed zbiegiem do schroniska. Na szczycie złożyłem kije, włożyłem je w elastyczne pętle zlokalizowane z tyłu plecaka i sięgnąłem po swój pierwszy żel. Już miałem go otwierać, kiedy usłyszałem stukot kijków, sięgnąłem ręką za siebie i w ostatnim momencie złapałem wylatujące kijki. Musiałem nie trafić odpowiednio w oczka pętli. Próbowałem je ponownie włożyć, ale jednocześnie zaczął się zbieg, więc biegłem już szybciej co nie pomagało w manewrowaniu. W pewnym momencie poczułem, że zahaczam końcem buta o kamień i ... zdałem sobie sprawę, że tym razem się nie uda.


Fot. Dariusz Boroń

Biegając po górach wielokrotnie zdarzały mi się momenty, kiedy podczas jakiegoś zbiegu zahaczałem o jakiś kamień lub korzeń, co powodowało szybsze bicie serca. Biegnąc w dół z dużym impetem do utraty równowagi potrzeba nam bardzo niewiele. Wystarczy lekkie dotknięcie i już robi się gorąco. Do tej pory jednak jeszcze nigdy takie sytuacje nie kończyły się jakąś spektakularną wywrotką. Zawsze udawało mi się w ostatnim momencie odzyskać równowagę, dziś przyszedł jednak czas na zbieranie nowych doświadczeń.

W szybkim tempie zmierzałem w dół, z głową z przodu. Chyba tylko intuicyjnie udało mi się skręcić ciało i upaść na bok, a nie na twarz. Przejechałem dobrych kilka metrów po kamienistej ścieżce. Gdy w końcu się zatrzymałem, próbowałem ustalić co się właściwie stało. Chwilę później była już przy mnie trójka biegaczy, którzy biegnąc wcześniej za mną widzieli całe zdarzenie. Pomyślałem sobie wówczas, że chyba musiało to groźnie wyglądać skoro wszyscy przybiegli mi z pomocą. Uspokoiłem ich, że wszystko jest OK i mogą spokojnie kontynuować swój bieg. Szybko stwierdziłem, że chyba nic mi nie jest, zerwałem się na równe nogi i wróciłem na szlak.


Fot. Artur Wszołek

Próbowałem ocenić bieżącą sytuację. Na pierwszy rzut oka wyglądało to dość optymistycznie. Zdarte kolano i dłonie, ale bez poważniejszych ran. Bolało mnie prawe ramie i udo, ale dało się biec. Pod ubranie trochę bałem się zaglądać. Do punktu na Hali Ornak nie było daleko, postanowiłem więc tam dotrzeć i na spokojnie ocenić stan.

Warunki na zbiegu nie były najlepsze. Mogę to obiektywnie ocenić, bo miałem przed sobą kilku biegaczy i widziałem jak raz po raz ktoś ślizga się na kamieniach. Zbiegaliśmy raczej zachowawczo, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, nie miałem ochoty na kolejną wywrotkę. Na punkcie w Ornaku zameldowałem się po 2 godzinach i 46 minutach. Zostałem szybko wyprawiony przez dziewczyny, streszczając im międzyczasie historię upadku. O dziwo zareagowały na tą sytuacje całkiem spokojnie, albo tak mi się tylko wydawało. Czekało mnie teraz drugie, po Kasprowym, wybitne - prawie 800 metrowe - podejście na Ornak (1854 m n.p.m.).


Fot. Jacek Deneka

Niespecjalnie jednak miałem na to siły. Po wywrotce stres jeszcze przez jakiś czas efektywnie maskował ból. Teraz powoli zaczynałem odczuwać problemy. Impet straciłem w zasadzie od razu, ale teraz zacząłem się zastanawiać nad kontynuacją biegu. Z tego zamyślenia oderwały mnie reakcje mijanych turystów, którzy po zlustrowaniu mojej sylwetki komentowali cicho coś w stylu: "O Boże!". Zastanawiałem się co ze mną jest nie tak. Zacząłem się dokładniej oglądać, bo na punkcie rewizji jednak nie zrobiłem. O rozbitym kolanie i dłoniach wiedziałem. Spojrzałem na bok uda, było trochę zakrwawione. Podwinąłem spodenki i ... szybko je opuściłem. Nie wyglądało to dobrze, ale też niespecjalnie groźnie. Zacząłem szukać dalej, dotarłem do barku i już wiedziałem skąd te komentarze. Rękawek miałem w strzępach. Przez dziurę było widać mocno zdartą skórę, a ramię w zaschniętej już krwi. Dalej już nie szukałem.

Po dotarciu na Siwą Przełęcz zbiegaliśmy do Doliny Starorobociańskiej. Zbieg czarnym szlakiem jest dość wymagający. Sporo luźnych kamieni i błota nie zachęca do szybkiego zbiegu. Szybko zacząłem też odczuwać ból przywodziciela, kontuzji zapewne nabawiłem się podczas upadku. Postanowiłem nie ryzykować szybkiego biegu, co oczywiście kosztowało mnie dużo czasu - na trzeci punkt odżywczy dotarłem po czterech i pół godzinie od startu. "Wpadłem" tam w oko ratownikom, którzy początkowo nie byli skorzy mnie wypuścić. Poddałem się szybkiej dezynfekcji i obiecałem, że na mecie udam się do punktu medycznego, a do finału brakowało mi już jakieś 17-18 kilometrów.


Fot. Artur Wszołek

Z każdym kilometrem biegło mi się trudniej. Rany coraz bardziej dawały się we znaki, obcierane przez ubranie zaczynały nieprzyjemnie dokuczać. W związku ze zmianą trasy cały wcześniejszy kilometraż punktów odżywczych był nieaktualny. Wiedziałem, że finalnie trasa ma ok. 49 km, ale gdzie ulokowane są poszczególne punkty żywieniowe było już dla mnie zagadką. Mijając na skrzyżowaniu sędziów zapytałem jak daleko do następnego punktu. Na ich twarzach pojawiła się konsternacja: "Ale... ostatni punkt już był na 31 km", usłyszałem. Zacząłem się nieco martwić. Miałem ze sobą pól litra bardzo niedobrego izo, a do tego żel, który chciałem właśnie zjeść, a do mety miałem jeszcze ok. 16 km. Postanowiłem zaczekać ze zjedzeniem tego żela i zacząłem rozglądać się za jakimś potokiem.


Fot. Joanna Zaleska

Na szczęście Panowie nie byli dobrze poinformowani, punkt odżywczy na Cudakowej Polanie czekał na biegaczy. Agnieszka z Asią sprawnie uzupełniły mi braki i zaraz byłem ponownie na trasie. Chciałem jak najszybciej skończyć ten bieg. Niemożność normalnego zbiegania sprawiła, że kilometry "uciekały" mi bardzo wolno. A im bardziej mi się dłużyło, tym intensywniej myślałem "ile mi jeszcze zostało" - błędne koło. Najgorsze były chyba ostatnie półtorej kilometra tj. kocie łby na Drodze Brata Alberta, kiedy w wyobraźni widziałem już swój drugi upadek i to tuż przed metą. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i kilka minut później cieszyłem się, że nie muszę już biec dalej.


Fot. Joanna Zaleska

Całe zawody wygrał Romek Ficek, który zdeklasował konkurencję. Drugi był niezawodny Przemek Sobczyk, a na trzecim miejscu podium stanął Maciej Dombrowski.

Tatra Fest Bieg 2020 to dla mnie zawody pełne skrajności. Z jednej strony miałem okazję pobiec w Tatrach, co uczyniło ten start wyjątkowym, sceneria tego miejsca jest niesamowita. Jak zwykle miałem świetny support, z którego ze względu na zaistniałą sytuację niewiele skorzystałem (to tak jakby dostać Porsche z ogranicznikiem prędkości do 60 km/h). Forma też chyba nie była zła, jednak pechowy upadek już na pierwszym zbiegu spowodował, że musiałem przełączyć się z trybu "ściganie" na "przetrwanie". No cóż wierzę, że następnym razem będę miał trochę więcej szczęścia.


Więcej zdjęć z zawodów znajdziecie w niniejszej galerii:

galeria zdjęć

 

Statystyki z biegu
Dystans: 49 km
Nr startowy: 299
Kategoria: M35
Czas: 07:17:38
Miejsce Open/Kategoria: 21/13


Poniżej link do Stravy:

 

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com