O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

KiS 2018 - relacja z wyprawy - cz. 1

Siedząc na schodach przed wejściem do hostelu wspominam tegoroczną wyprawę i zastanawiam się, czy to że przez te 5 tygodni tyle się wydarzyło było kwestią przypadku? Może wybierając taki kierunek podróży prawdopodobieństwo “że coś się wydarzy” jest tak duże, że niezależnie od wszystkiego później zawsze mamy co wspominać.


Pierwsza część relacji z wyprawy do Tadżykistanu w Góry Pamir
Cel: Pik Korżeniewska (7105 m) i Pik Ismaila Samaniego (7495 m)
Okres: 14 lipca - 9 sierpnia 2018 r.
Uczestnicy: Arek Pawłowski i Tomek Kaźmierczak


Nasza przygoda zaczęła się o trzeciej w nocy 11 lipca. Wówczas z Warszawy ruszyliśmy samochodem do Pragi, skąd mieliśmy polecieć do Duszanbe. Ta część podróży, nie licząc nieudanych prób doładowania telefonu satelitarnego, minęła spokojnie. Na lotnisko dojechaliśmy ze sporym zapasem czasu, który wykorzystaliśmy na przepakowanie bagażu. W drodze do Duszanbe czekała nas jeszcze wizyta w Stambule i zmiana samolotu. W tę stronę loty były dobrze dopasowane, więc nie musieliśmy długo czekać na przesiadkę. Gorzej miało być w drodze powrotnej, ale kto myśli o drodze powrotnej kiedy jest na początku takiej przygody?


W stolicy Tadżykistanu wylądowaliśmy w pół do czwartej nad ranem. Na lotnisku czekał już na nas wysłannik agencji, która zorganizowała nam transport do hotelu. Przemierzaliśmy uśpione Duszanbe pustymi ulicami. Rozmach tamtego budownictwa przytłacza przyjezdnych tuż po wyjeździe z lotniska. Szerokie aleje, wysokie krawężniki i wielkie, strzeliste budynki robią wrażenie nawet na mocno zmęczonych podróżnych. Około piątej nad ranem wreszcie meldujemy się w hotelu i nasza czternasto godzinna podróż z Polski dobiega końca. Zasypiam na hasło.


Kolejny dzień to odsypianie podróży i przechadzki po mieście, podczas których odwiedzamy miejscowe jadłodajnie. Załatwiamy również formalności w agencji, która organizuje nam przejazd do Djirgital i transport helikopterem w do bazy. Jest to dla mnie nowe doświadczenie, nigdy wcześniej nie korzystałem z takich usług przy organizacji wypraw. W działaniach agencji na każdym kroku odczuwalny jest swego rodzaju chaos. Dodatkowo panuje permanentne niedoinformowanie. Sprawia to wrażenie, że całe to przedsięwzięcie odbywa się spontanicznie i nic nie jest zaplanowane. Próbuję przełączyć się na tryb “jakoś to będzie“ i zdać się w całości na pracę agencji. Nie jest to łatwe, ale w tym wypadku, jest to chyba jedyne rozsądne rozwiązanie.



Następnego dnia (13 lipca) od rana w naszym hotelu jest małe zamieszanie. W holu powoli zbierają się kolejne osoby, a pod kolumnami rośnie sterta plecaków. Dzisiaj wyjeżdżamy do Djirgital, ale wcześniej czeka nas jeszcze ważenie bagaży. Niestety jako posiadaczom “małego pakietu” (small package) przysługuje nam limit tylko 20 kg na bagaż, za każdy dodatkowy kilogram musimy dopłacić. Jest to trochę rozczarowujące, ale trzeba się z tym pogodzić.



Kilka godzin później opuszczamy Duszanbe i ruszamy w kierunku Djirgital. Nasza podróż jest jednak często przerywana przez policję, której patrole regularnie nas zatrzymują. Podejrzewam, że kierowcy płacą łapówki, bo zatrzymujemy się dosłownie na dwie minuty. Wówczas, jeden z kierowców naszych czterech busów, udaje się na krótką pogawędkę do radiowozu i po chwili jedziemy dalej.
Droga jest całkiem dobra, wydaje mi się dużo lepsza niż pięć lat temu, kiedy ostatnio byłem w Tadżykistanie. Zniszczone są tylko krótkie odcinki asfaltu, wtedy jedziemy po szutrowych dróżkach.



W porze obiadu zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie. Na miejscu gra głośno muzyka, jakiś miejscowy śpiewak wykrzykuje do mikrofonu słowa tadżyckiej piosenki, ludzie są odświętnie poubierani, mam wrażenie, że to jakieś tutejsze wesele. Okazuje się, że całe to przedstawienie przygotowane jest specjalnie dla nas. Nie będę tego opisywał, po prostu zobaczcie ten krótki film.



Najlepsze było jednak dopiero przed nami. Gdy dojeżdżamy do Djirgital na ulicach są chyba wszyscy mieszkańcy tego miasteczka. Wygląda to wszystko jak festyn lub odpust. Policja kieruje ruchem, na poboczach stoły z miejscowymi rękodziełami do kupienia. Wita nas burmistrz miasta i opowiada o okolicy i planach turystycznych, które mają dodatkowo podnieść atrakcyjność regionu. Specjalnie na tę okazję rozłożono nawet jurtę, w której poczęstowano nas tradycyjnym tadżyckim posiłkiem. Później były pokazy tańca i śpiewy, dużo śpiewów :) Trwało to bardzo długo, prawie do wieczora.


Chyba warto było tu przyjechać w tym sezonie. W Tadżykistanie rok 2018 ogłoszony został rokiem turystyki i rękodzieła. Takim zbiegiem okoliczności staliśmy się gośćmi honorowymi w Djirgital.
Po zakończeniu pokazów w końcu mogliśmy udać się do miejscowego hoteliku, gdzie przygotowano nam nocleg. W samą porę, bo już miałem trochę dość tych wszystkich atrakcji, chciałem odpocząć. Jeżeli pogoda pozwoli, jutro lecimy helikopterem do bazy.


W sobotę (14 lipca) pogoda jak drut! Zatem lecimy! Przed wyjściem czeka na nas jeszcze śniadanie, a tam… ryż na mleku z cukrem! Przypominają mi się poranki w przedszkolu :)
Po posiłku pakujemy nasze bagaże na samochód, a sami pieszo udajemy się na wojskowe lotnisko oddalone raptem o kilkaset metrów.
Gdy dochodzimy na miejsce helikopter jest już przygotowany do startu. Obok niego stoi samochód z naszymi plecakami, a przy nim stoi waga! No nie... znowu?! Obawiam się ponownego ważenia, bo nasze bagaże
trochę “spuchły” w przeciągu ostatniej doby. Decyzyjni długo rozmawiają coś w swoim języku i ostatecznie rezygnują z ponownego ważenia, a ja mogę odetchnąć z ulgą.


Szybko wrzucamy torby do naszej metalowej ważki i wtedy okazuje się, że maszyna jest przeciążona. Dwie osoby muszą zostać. Znowu stresy, bo jako small package jesteśmy pierwsi do odstrzału. O dziwo odesłana zostaje dwójka Rosjan, którzy nie kryją swojego niezadowolenia. My w tym czasie pakujemy się do środka i przedzieramy się przez stertę bagaży, aby dostać się do ławeczek pod oknem.



Kilka minut później jesteśmy w powietrzu - lecimy! Widoki z każdą minutą coraz wspanialsze. Z przyklejonym nosem do szyby spędzamy pół godziny, po tym czasie lądujemy w Base Campie (BC).
Robimy szybki rekonesans w poszukiwaniu optymalnego miejsca pod namiot, później znosimy torby i rozbijamy naszą pałatkę.

Pierwszą część wyprawy, tę chyba najbardziej uciążliwą, mamy wreszcie za sobą. Teraz czas na prawdziwą przygodę.




https://photos.app.goo.gl/uRqbtb9dvi9gdej57


Patronem medialnym wyprawy jest:

http://www.slowopodlasia.pl/

Energetyczne wsparcie zapewnił nam:

https://alenergy.eu/

Pomocy w doborze sprzętu udzielił sklep górski:

https://www.weld.pl/

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com