O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

II Zimowy Maraton Bieszczadzki - relacja z zawodów

Przed II Zimowym Maratonem Bieszczadzkim organizatorzy zapewniali, że pomimo ocieplenia, jakie nastąpiło w drugiej połowie stycznia, bieg będzie zimowy. Ostatecznie tak też było, tylko niekoniecznie była to zima na jaką liczyłem.

Informacje o biegu
Nazwa: II Zimowy Maraton Bieszczadzki
Data: 2016-01-31
Miejsce: Bieszczady, start i meta w Cisnej
Dystans: 44,6 km
Suma podbiegów/zbiegów: +800 m/-750 m
Do Cisnej pojechałem z Agnieszką, ona miała w planach “Zimową Bieszczadzką Dychę”, ja start na dystansie maratońskim.
W Cisnej zameldowaliśmy się w piątek w nocy. Sobotę potraktowaliśmy jako dzień restowy. W końcu była okazja wyspać się należycie. Po śniadaniu postanowiłem wybrać się na krótką przebieżkę, aby zapoznać się z warunkami na trasie planowanego biegu. Sytuacja na drodze okazała się dużo lepsza niż początkowo przypuszczałem. Pobocza drogi były w zasadzie wolne od lodu. Widząc to odetchnąłem z ulgą. Gdyż przy naszym pensjonacie lód zalegał wszędzie i dojście bez wywrotki z parkingu pod drzwi było wyzwaniem. Biorąc pod uwagę fakt, że nie miałem ze sobą żadnych butów z kolcami, byłem trochę zaniepokojony. Podbudowany wróciłem więc na kwaterę. Po południu poszliśmy odebrać numery startowe, a wieczór upłynął nam na przygotowaniu sprzętu przy tradycyjnej pasta party.
zmb_2.jpg
Numery startowe
Prognoza pogody nie była jednak najlepsza. Na niedzielę zapowiadano opady, najpierw śniegu później deszczu. Ów deszcz przyszedł jednak nieco wcześniej i dudniąc w okna skutecznie uniemożliwiał nam zaśnięcie. Rankiem sytuacja nie uległa zmianie, słyszalny deszcz i wiatr za oknem, nie zachęcał do wyjścia na zewnątrz. Czas jednak biegł szybko i trzeba było kierować się na miejsce startu.
zmb_3.jpg
Przed startem II Zimowego Maratonu Bieszczadzkiego
Wbrew pozorom warunki na dworze okazały się zdecydowanie bardziej przyjazne niż nam się początkowo zdawało. Deszcz kropił nieznacznie, a temperatura była chyba nawet wyższa niż podczas październikowego ultramaratonu. Start był wspólny dla obu biegów. Zarówno dla osób biegnących dystans maratoński jak i “Zimową Bieszczadzką dychę”.
Trasa maratońska zaczynała się z centrum Cisnej, następnie fragmentem Wielkiej Obwodnicy Bieszczadzkiej w stronę Komańczy. Później stokówką wokół masywu Hyrlatej, do Majdanu i dalej stokówką do Karczmy Brzeziniak. Następnie powrót znów stokówką do Cisnej. Metę ustalono przy hotelu Wołosań w Cisnej.
O 7.30 nastąpił wystrzał i rzeka ludzi wylała się na trasę bieszczadzkiej obwodnicy. Przez ponad 2 km biegnę razem z Agnieszką, kilka razy musimy się zatrzymać, bo sznurowadła w jej butach ewidentnie nie mają ochoty dzisiaj na bieganie. Zaraz po starcie zaczął padać drobny deszczyk, ale emocje na tyle podgrzały atmosferę, że nie był on u żadnej mierze dokuczliwy. Biegliśmy w odgłosach zgrzytających metalowych kolców szorujących o asfalt drogi.
Mniej więcej po dwóch kilometrach dobiegamy do rozstaju obu tras. Przybijamy sobie “piątkę” na pożegnanie, Agnieszka biegnie w lewo, a ja ruszam w prawo za tłumem maratończyków.
zmb_4.jpg
Na trasie ZMB
Pomimo nie najlepszych warunków pogodowych biegło mi się bardzo dobrze. Nic mi nie dokuczało, mogłem skupić się wyłącznie na biegu. Z każdą minutą opad się nasilał, a drogą zaczynały spływać strumienie wody. Zupełnie jednak nie zwracałem na to uwagi, cieszyłem się biegiem i wyprzedzam kolejne osoby.
Na 7 km z asfaltu zbiegliśmy na drogę szutrową, która teraz pokryta jest lodem i śnieżną breją. Zmianę trasy można było zauważyć już z daleka, widząc od czasu do czasu przewracających się biegaczy, którzy “... nie dostosowali prędkości o aktualnych warunków na drodze”. Widząc to niemal się zatrzymałem, by przedostać się na pobocze. Już po pierwszym kroku przekonałem się, że przejście na drugą stronę drogi, nie wywijając przy tym “orła”, nie było takie proste.
zmb_5.jpg
Na trasie ZMB
Potem znów zaczęło padać, oprócz deszczu dało się odczuć drobinki lodu, które nieprzyjemnie kłuły w twarz. Mimo niesprzyjającej aury, spotykaliśmy osoby, które z parasolami w ręku, kibicowały nam na trasie biegu. To zawsze bardzo pomaga.
Na 10 km zlokalizowany był pierwszy punkt odżywczy, wodę wypiłem w biegu. Trasa ciągle się wznosiła, a ja obiecywałem sobie, że od lutego zacznę trenować podbiegi. Warunki na trasie wciąż były trudne, aby uniknąć wywrotki starałem się biec poboczem, gdzie przyczepność była lepsza.
Drugi punkt odżywczy znajdował się w Roztokach Górnych. Stąd czekał nas prawie 10-o kilometrowy łagodny zbieg. Biegłem szybko, wyprzedzając po drodze kilka osób.
zmb_6.jpg
Na trasie ZMB
Wbiegając na Drogę Mirka grupka kibiców, żywiołowo zachęcała nas do biegu. Przypominając, że zostało już “mniej niż połowa”. Wtedy poczułem, że chyba trochę przesadziłem z tempem. Nic to, pomyślałem sobie, w końcu to tylko “trening” przed “Rzeźnikiem”!
Na 26 km czekał na nas kolejny punkt odżywczy, nie zatrzymywałem się tam, zjadłem tylko kilka daktyli i biegłem dalej. “Oby do karczmy, później będzie z górki” - pomyślałem.
Na 33 km przed samą karczmą było bardzo ślisko. Biegłem w zasadzie poboczem, w śniegu po kostki. W moim butach był to chyba jedyny rozsądny wybór. Koledzy z trasy, gdy zobaczyli w jakich butach biegłem nazwali mnie “ultra hardcorowcem”, zdecydowanie przestrzeliłem w doborze obuwia na ten bieg. Punkt odżywczy w Karczmie Brzeziniak to miejsce szczególne, kto był ten wie. Dodam tylko, że wiele osób kończyło już tam swój bieg, ze względu na iście sielski klimat panujący w karczmie.
Przy wyjściu z karczmy spotykam Agnieszkę, ona uporała się już ze swoją “dychą”. Z dumą prezentuje mi swój medal. Przyjechała specjalnie by zmobilizować mnie na ten ostatni odcinek biegu.
zmb_7.jpg
W Karczmie Brzeziniak
Za karczmą zaczyna się najtrudniejsze podejście na trasie. Jak wszystkie osoby przede mną przeszedłem do marszu i w tym momencie poczułem skurcze w mięśniach czworogłowych. Zrobiłem kilka przysiadów i jakoś wgramoliłem się z powrotem na drogę w kierunku Cisnej. Trasa biegła w dół ja jednak byłem już na tyle zmęczony, że nie mogłem pokusić się o szybszy bieg. Mimo tego udało mi się wyprzedzić kilka osób.
Przed torami czekało mnie jednak jeszcze jedno małe wzniesienie, wtedy moje mięśnie “powiedziały“ zdecydowane “Nie!”. Nie pomogły przysiady, rozciągania… przy każdym kroku łapały mnie skurcze. Jakoś to przetrwałem i powolnym truchtem zmierzałem do mety.
Na jakieś 200 m przed metą zmobilizowałem się jeszcze na ostatni zryw. Udało mi się jeszcze wyprzedzić trzy osoby. Na metę wbiegłem jako 110 zawodnik, z czasem maratonu 3:53:08.
Pomimo popełnionych błędów podczas tego biegu miałem poczucie dobrze wykonanej roboty.
zmb_8.jpg
Po biegu minę miałem nietęgą


Na koniec statystyki dla zainteresowanych:
Czas brutto (44,6 km):  04:06:34.40
Czas maratonu (42,6 km):  03:53:08
Tempo: 5:31 min/km
Prędkość: 10.9 km/h
Kategoria: M30
Miejsce: 110
Miejsce w kategorii: 47
Miejsce wśród mężczyzn: 103


Na koniec chcielibyśmy serdecznie podziękować firmie Kanfor, która zadbała by nasze dłonie nie zmarzły podczas biegu.
zmb_9.jpg

Pozdrowienia z Cisnej

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com