O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

III Ultramaraton Bieszczadzki - relacja z zawodów

Potrzebowałem tego biegu jak kania dżdżu. Po tegorocznym biegu Rzeźnika, mimo przyzwoitego rezultatu, czułem wielki niedosyt. Głównie przez słabe przygotowanie i błędy popełnione podczas zawodów. Dlatego zaraz po tym biegu zapisałem się na III Ultramaraton Bieszczadzki. Spowodowane to było chyba chęć udowodnienia sobie pewnych rzeczy.
Tym razem byłem też trochę mądrzejszy o doświadczenia zebrane na Rzeźniku, co pozwoliło mi na lepsze przygotowanie do zawodów. Sam bieg jest oczywiście łatwiejszy niż Rzeźnik, więc i wyzwanie jest trochę mniej poważne.

Informacje o biegu
Nazwa: III Ultramaraton Bieszczadzki
Data: 2015-10-11
Miejsce: Bieszczady, start i meta w Cisnej
Dystans: 52 km
Suma podbiegów/zbiegów: +2000 m/-2000 m
W ramach przygotowania przed Ultramaratonem Bieszczadzkim solidnie przepracowałem dwa miesiące na leśnych ścieżkach Puszczy Kozienickiej. Nie są to co prawda góry, ale i tak miałem poczucie dobrze wykonanej pracy. Choć muszę tutaj przyznać, że mocno odczułem brak podbiegów w treningu.
Trasa biegu zaczyna się bardzo niepozornie. Najpierw odcinek asfaltem, potem drogą szutrową, ale generalnie jest całkiem przyjemnie i kilometry uciekają bardzo szybko. Pierwsze podejście “wchodzi gładko”, potem mamy przyjemny zbieg do punktu odżywczego w Solince na 26 km. Czyli połowę trasy mamy za sobą i mogłoby się wydawać, że teraz już z górki… ale jest w zasadzie odwrotnie. Na początek ponad 3 kilometrowe wspinanie na Hyrlatą, z której ostro zbiegamy tylko po to by zacząć ponad 6 kilometrowe podejście na Okrąglik. Stąd czeka nas jeszcze konkretny zbieg do Cisnej.

Profil trasy (kliknij aby powiększyć)
11 października w Bieszczadach nie przywitała nas “złota polska jesień”. Temperatura była kilka stopni powyżej zera, choć odczuwalna była zapewne niższa. O 7:00 ruszyliśmy na trasę (łącznie 642 osoby), a ja dość szybko ucieszyłem się, że pobiegłem w bluzie, bo wyżej wiało konkretnie i nie był to ciepły wietrzyk. Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę do momentu kiedy nie sięgnąłem po batona, który okazał się kompletnie zamarznięty. Pierwsza część biegu minęła mi bardzo szybko i gdy spojrzałem na zegarek, popijając wodę na punkcie odżywczym w Solince (26 km) byłem zdziwiony, że tak szybko tu dotarłem. Dość szybko jednak zrozumiałem, że drugiej części nie pokonam tak szybko. Podejście pod Hyrlatą ciągnęło się w nieskończoność, a mi powoli zaczynało brakować siły. Wtedy przeklinałem się w duchu za brak odpowiedniego przygotowania siłowego. Tak jak długo gramoliłem się na wierzchołek, tak szybko z niego zbiegłem.
umb_2015-37.jpg
Na trasie biegu
Gdy myślałem, że najgorsze już za mną znów trzeba było się wspinać, tym razem na Okrąglik. Tuż przed szczytem poczułem pierwsze skurcze w mięśniach czworogłowych. Musiałem zwolnić i nie wierząc w ogóle, że to coś pomoże zaaplikowałem sobie magnezowy szot. Ten jakby na złość chciał mi pokazać, że jednak jest coś wart i skurcze opuściły mnie błyskawicznie.
Ostatnia część to stromy zbieg do Cisnej, gdy usłyszałem muzykę adrenalina uderzyła mi trochę do głowy i ostatni kilometr biegłem już ile noga podawała. Na metę wpadłem sprintem ścigając się jeszcze z kolegą na ostatnich metrach.
Bieg ukończyłem z czasem 6:04:34, co dało mi 107 miejsce w generalce i 59 w kategorii M30. Czułem, że dobrze wykonałem robotę.
LINK do statystyk biegu.
Moim zdaniem Ultramaraton Bieszczadzki to dobra propozycja dla osób, które pragną spróbować swoich sił na dystansie ultra. Trasa nie jest specjalnie wymagająca (choć podejście pod Hyrlatą raczej zapamiętacie), atmosfera na biegu jest rewelacyjna, a organizacja stoi na najwyższym poziomie.


PS Kiedy ja zmagałam się na dystansie ultra, Agnieszka zaliczyła swój debiut w górach na trasie II Ćwierćultramaratonu Bieszczadzkiego.
umb_2015-44.jpg

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com