O wspinaniu, bieganiu i podróżowaniu po świecie

Relacja z XII Bieg Rzeźnika, czyli jak zostałem ultrasem

Tegoroczny Bieg Rzeźnika, czyli w zasadzie mój debiut w zawodach biegowych obarczony był chyba zbyt dużymi brakami wiedzy i emocjami by mógł się udać. Powiedzmy sobie szczerze, to nie mogło się udać. O dziwo jednak nie wszystko się nie udało. Rzecz, której na pewno się nie spodziewałem to fakt, że kiedykolwiek będę jeszcze myślał o bieganiu po tych zawodach.

Informacje o biegu
Nazwa: XII Bieg Rzeźnika
Data: 2015-06-05
Miejsce: Bieszczady, Komańcza - Ustrzyki Górne
Dystans: 77,7 km
Suma podbiegów/zbiegów: +3235 m/-3055 m
Jak to zwykle bywa największa mądrość przychodzi po fakcie, tego można było się jednak spodziewać. Jeżeli dzisiaj miałbym powiedzieć co nie zagrało powiedziałbym, że chyba wszystko poza partnerem, który był po prostu świetny. Wracając jednak do błędów - popełniłem je zarówno podczas przygotowań, jak również podczas samego biegu, ale zacznijmy od początku.


Pakiety startowe odebrane

Do Cisnej przyjechaliśmy w środę 4 czerwca. Mieliśmy zatem sporo czasu na przygotowanie się do startu, który zaplanowany był 6 czerwca na godzinę 3.00 rano lub w nocy, jak kto woli. Biwakowaliśmy pod namiotem co z reguły pomaga mi w zaśnięciu. Jednak dzień przed biegiem niewiele to pomogło.
Na linie startu do Komańczy dojechaliśmy z Cisnej autobusem. Oddaliśmy nasze bagaże i po niekończącej się chwili oczekiwania w końcu wystartowaliśmy. Wyglądało to tak:




Cały ten stres uleciał razem z wystrzałem, było to bardzo przyjemne uczucie. Przygotowania do biegu zacząłem bardzo późno. Większy priorytet miało zimowe wspinanie w Tatrach, przez co regularnie biegać zacząłem dopiero w drugiej połowie marca. W kwietniu, kiedy biegałem już znacznie więcej, przydarzyła mi się drobna kontuzja, która wyhamowała trochę tempo przygotowań.
Niestety już przed pierwszym punktem kontrolnym (16,7 km), “odezwało się” moje kolano i to na tyle mocno, że musieliśmy zwolnić bieg. W ruch poszły tabletki przeciwbólowe, ale nie do końca to zadziałało. To był chyba mój największy błąd. Od kilku lat nie brałem żadnych tabletek, ani innych leków i nagle poczęstowałem swój organizm takim specyfikiem. Dodajmy do tego, jakby nie patrzeć, ekstremalny wysiłek i problemy żołądkowe miałem już zagwarantowane.


Na punkcie kontrolnym w Cisnej (32 km)

Od Cisnej (32 km) dotarliśmy po 4 godzinach. Czułem się jeszcze gorzej, ale nie potrafiłem odpuścić. Wiedziałem jak ważny był to bieg dla Arka, parliśmy zatem dalej, tym razem ostro do góry w kierunku Jasła (1153 m n.p.m.).

Dobiegając do Smereka mój zegarek wskazywał 7h 25m. Dla mnie była to najtrudniejsza część tego biegu. Gdy dobiegłem na punkt musiałem udać się na stronę, a Arek niestety musiał na mnie dość długo czekać. Niemniej był to chyba przełomowy punkt tego biegu, bo dolegliwości zaczęły powoli ustępować. Co prawda wchodząc na Smerek (1222 m n.p.m.) słaniałem się jeszcze na nogach, ale zbiegając ze szczytu zbiegałem już żwawo. Im bliżej mety tym nasze samopoczucie w zespole zaczęło się odwracać. Ja czułem się coraz lepiej, Arek zaś coraz mocniej odczuwał trudy biegu.


Smerek (54 km)


Do mety dobiegliśmy z czasem 12h 14m 07s, co dało nam 156 miejsce open i 135 w kategorii. Biorąc pod uwagę fakt, że na punktach kontrolnych spędziliśmy 47 minut (!). Nie mogę być zadowolony z tego startu.

XII Bieg Rzeźnika to w zasadzie moja pierwsza impreza biegowa, doświadczenie powinno w przyszłości zaprocentować, bo tego uzbierałem aż nadto.


Wbiegamy na metę


Korzystając z okazji składamy serdeczne podziękowania Agnieszce za mistrzowski support. Była z nami na każdym punkcie, głośno nam kibicowała i zagrzewała do boju.


GALERIA ZDJĘĆ

Team A&A&A ;)

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com