Flexistav Bieg Granią Tatr można chyba uznać za jeden z najtrudniejszych biegów górskich w Polsce. Trasa biegu przez znaczną część prowadzi główną granią Tatr, gdzie znajdziemy dużo skał, luźnych kamieni i ekspozycji terenu. Do tego należy doliczyć zmienną górską pogodę. Ta, w przeddzień zawodów nie zapowiadała się dobrze. Z tego powodu organizatorzy planowali nawet przesunięcie startu na godziną 3:00, na co po cichu liczyłem. Ostatecznie wystartowaliśmy zgodnie z planem, o 4:00 rano. Plan na bieg był prosty i zakładał ściganie się z samym sobą.
Informacje o biegu
Nazwa: III FLEXISTAV BIEGU „GRANIĄ TATR” 2017
Data: 2017-08-19
Miejsce, start/meta: Tatry, Siwa Polana (Dol. Chochołowska)/stadion COS Zakopane
Dystans: ok. 71 km
Suma podbiegów/zbiegów: +5000 m/-4950 m
Trasa biegu (kliknij aby powiększyć)
Profil trasy (kliknij aby powiększyć)
Na trasie znajdowały się dwa punkty odżywcze (Schronisko na Hali Ornak i Schronisko Murowaniec) i punkt z napojami przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Limit czasu ukończenia biegu wynosił 17 godzin 30 min. Dodatkowo obowiązywały limity czasowe na punktach kontrolnych:
Schronisko na Hali Ornak: godz. 10.30 (6,5h od startu)
Schronisko Murowaniec: godz.14.00 (10h od startu)
Wodogrzmoty Mickiewicza: godz. 18.00 (14h od startu)
Meta: godz. 21.30 (limit 17h 30min)
O tym, że wystartuję w tegorocznej edycji Biegu Granią Tatr dowiedziałem się jakieś 7 tygodni przed startem. Plany na ten rok miałem zupełnie inne, jednak w czerwcu musiałem z nich zrezygnować i tak zamiast przedzierać się przez ośnieżone granie na drugim końcu świata postanowiłem pobiec granią na drugim końcu Polski. Niech Was jednak nie zwiedzie wydźwięk wcześniejszego zdania, zadanie to wcale nie miało być łatwiejsze - co do tego nie miałem wątpliwości ani przez chwilę.
Odprawa przed biegiem
W Tatry przyjechaliśmy w piątek, na dzień przed startem. Naszą bazą wypadową była kwatera w Małym Cichym. Zakopane w okresie wakacyjnym chyba nie jest w stanie przekonać do siebie nikogo, korki uliczne jakie się tam tworzą potrafią przestraszyć nawet Warszawiaków. Przez to na odprawę przed biegiem przyjechaliśmy spóźnieni, na szczęście tę rozpoczęto z kwadransem akademickim, więc nic nam nie uciekło.
Po odprawie ruszyliśmy w drogę powrotną do naszej “bazy”, gdzie spakowaliśmy cały ekwipunek na zbliżające się zawody. Emocje unosiły się w powietrzu i trudno było mi zasnąć, by jeszcze trochę wypocząć przed biegiem. Kiedy tak mi się zdawało, że próbuję zasnąć obudził mnie sygnał alarmu, a jednak spałem, tylko śniło mi się, że nie mogę zasnąć. Zjadłem śniadanie (o 2 w nocy !), założyłem biegowy uniform, pstryknęliśmy pamiątkową focie i ruszyliśmy w kierunku Siwej Polany.
Gotowi do boju
Ostatnie prognozy przed startem zapowiadały duże opady deszczu i burze na godzinę 14, czyli na 10 godzinę biegu. Dawało to realną szansę by wejść na Krzyżne i zbiec do “Piątki” (Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich) na sucho. Potem mogło już lać do woli ;)
Na Siwej Polanie musiałem przejść weryfikację niezbędnego sprzętu. Później czekając w ogródku startowym, razem z 350 innymi osobami, oczekiwaliśmy na godzinę “zero”. W końcu huk wystrzału pozwolił nam ruszyć na trasę. Pierwszą część dystansu, biegłem (w końcu) zachowawczo, zwracając co jakiś czas uwagę na wskazania pulsometru, by nie przeszarżować.
Tuż przed startem
Po ok. 7 km czekało nas podejście na Grzesia (1652 m n.p.m.). Na jego szczycie mocno wiało. Już wtedy zastanawiałem się co to będzie dalej, a dalej było tylko gorzej. Następny w kolejce czekał nas Rakoń (1876 m), później Wołowiec (2063 m). Im wyżej tym oczywiście wiało coraz mocniej. Wianie przerodziło się w “pizganie”. Duło oczywiście w twarz, a jakże, żeby nikt nie myślał, że mieliśmy dobrze i wiało nam w plecy. Kilka razy prawie straciłem równowagę, bo gdy nagle przestawało wiać pizgać, traciłem równowagę i leciałem na twarz. Innym razem miałem wrażenie, że naprawdę niewiele brakowało by zdmuchnęło mnie z tej grani. Na szczęście po wschodzie słońca wiatr powoli zwalniał, a ja po wdrapaniu się na Jarząbczy (2115 m) i Starorobociański (2172 m) zacząłem zbiegać na Halę Ornak (1095 m). Tam zameldowałem się po 4 godzinach i 8 minutach od startu.
Punkt odżywczy na Hali Ornak
Agnieszka pomogła mi uzupełnić zapasy i znów byłem na trasie, ale jakoś nie mogłem się rozpędzić. Na punkcie zjadłem bułkę z żółtym serem, która okazała się chyba zbyt wymagająca dla mojego wytrzęsionego żołądka. Czułem się źle i jakoś nie mogłem skupić się na biegu. Wyprzedziło mnie kilka osób, nic to jednak dla mnie wtedy nie znaczyło. Przed podejściem na Ciemniak (2096 m) wymusiłem w siebie żel i to mi zdecydowanie pomogło. Na szczycie złożyłem kije i ruszyłem żwawo w kierunku Kasprowego (1987 m), tym razem to ja wyprzedzałem, wszystko jakby wracało do normy.
Na grani Tatr
Na zbiegu do Murowańca znów minąłem kilka osób. Na punkcie pomiaru zameldowałem się z czasem 7h 17m. Zjadłem smaczną pomidorową, napełniłem bukłak, złapałem jeszcze kawałek biszkoptu i ruszyłem na Krzyżne. I znów na szlaku mój żołądek zaczął się ostro buntować. Zastosowałem sprawdzony wcześniej plan: godzina męki z regularnym popijaniem wody, po której zaaplikowałem żel - znowu pomogło. Chyba normalne jedzenie podczas biegania mi nie służy.
Nad wierzchołkami było widać, że zbliża się burza. Byłem jednak spokojny. Wszystko wskazywało na to, że plan “na sucho do Piątki” zostanie zrealizowany. Na Krzyżem sędzia poinformował mnie, że jestem na 50 miejscu. Pognałem więc na dół licząc, że uda mi się jeszcze kogoś minąć. Szczęśliwie mój poziom lęku przed zbieganiem okazał się mniejszy niż dwójki zawodników przede mną. Przy “Piątce” obozowała jakaś grupa entuzjastycznych kibiców, bo dostałem taki doping, że jeszcze długo po jej minięciu myśl o zwolnieniu wydawała mi się ciężkim grzechem. Zbieg do Wodogrzmotów minął mi błyskawicznie. Nie była to raczej zasługa szybkiego tempa, a raczej rodzaju zabawy w omijanie grup turystów.
Z Tomkiem przy Wodogrzmotach Mickiewicza
Na Wodogrzmotach czekała na mnie Agnieszka i Tomek, który akurat zrobił sobie przerwę we wspinaniu. Wymieniłem bukłak, wziąłem 3 żele, przybiłem “piątki” i ruszyłem dalej. Zaczynało padać. “A padaj sobie ile chcesz” pomyślałem. W tym momencie lunęło jak z cebra, kilkanaście sekund później byłem całkowicie przemoczony. Nie specjalnie mnie to jednak obchodziło, “przynajmniej będzie chłodniej”, podsumowałem ten śmieszny zbieg okoliczności.
Woda dość szybko zaczęła spływać z góry, tworząc mały strumień na szlaku. Omijanie go nie miało większego sensu, prędzej czy później i tak trzeba było przechodzić głębsze kałuże. W pewnym momencie dogoniłem jakiegoś chłopaka, który usłyszawszy mnie poderwał się do biegu. Zmobilizowało mnie to i ruszyłem za nim. Biegliśmy tak kilka kilometrów, sam chyba nie zdobyłbym się na tak krok, byłem mu za to bardzo wdzięczny. W końcu dobiegliśmy do zielonego szlaku, który od jakiegoś czasu był obiektem moich westchnień. Stąd do mety mieliśmy jakieś 7 km. Postanowiłem przyspieszyć i nie wyszukując żadnych usprawiedliwień. Minąłem jeszcze kilka osób, w tym mojego kompana, który przez dłuższy czas mobilizował mnie do wysiłku. Na zbiegu do Kuźnic jeszcze przyspieszyłem, ale nikogo nie byłem w stanie już dogonić. Im bliżej stadionu tym biegłem szybciej, a na metę wbiegłem niczym sprinter czując wiatr we włosach. Agnieszka widząc mnie była mocno wzruszona.
Pamiątkowy medal
Misja zatem została wykonana, pomimo popełnionych kilku błędów na trasie jestem zadowolony z tego startu. Myślę, że jest jeszcze spory potencjał by w przyszłości wyglądało to jeszcze lepiej. Postęp jednak widać, co również jest bardzo motywujące.
Na mecie zameldowałem się po 12 godzinach i 42 minutach od startu. Dało mi to 39 lokatę w kat. mężczyzn. Pełne wyniki znajdziecie tutaj: Wyniki Open Wyniki w grupach wiekowych
PS. Podczas zawodów miałem świetne wsparcie od Agnieszki, która czekała na mnie w Ornaku i Wodogrzmotach Mickiewicza. Myślę, że gdybym biegł tak dobrze jak ona mnie wspiera za każdym razem walczyłbym o czołowe lokaty. Dziękuję!
Agnieszka na starcie